Por. Józef Walicki "Walbach" w barwach 17. pułku ułanów wielkopolskich. Zbiory Andrzeja Dyszyńskiego |
Józef Walicki (Walbach)
– w oddziale dowódca szwadronu kawalerii
Urodził
się 27 maja 1903 roku w majątku Przecznia (ob. powiat bełchatowski)
w rodzinie Michała i Zofii z domu Łuczyckiej. Niestety,
wybudowany w XIX wieku dwór nie zachował się i dziś świadkiem
lat dziecinnych Walickiego może być jedynie wpisany do rejestru
zabytków park dworski oraz niektóre budynki folwarczne.
Niewiele
wiadomo o dzieciństwie i wczesnej młodości przyszłego rotmistrza
„Walbacha”. Z pewnością uczęszczał do Korpusu Kadetów w
Modlinie, skąd otrzymał świadectwo ukończenia klasy piątej. Po
zdaniu egzaminu uzupełniającego został uczniem klasy szóstej
Gimnazjum Humanistycznego Męskiego Towarzystwa Szkoły Średniej w
dzisiejszym Piotrkowie Trybunalskim. Po czterech latach nauki, w 1924
roku, przystąpił do egzaminu dojrzałości, który zdał z wynikiem
pozytywnym. Zachowane świadectwo maturalne świadczy jednak o tym,
że nie był najpilniejszym uczniem. Wśród ocen dominują te
dostateczne, jak choćby z polskiego, łaciny czy matematyki. Nieco
lepiej uczył się jedynie z geografii, z której miał „dobry” i
– podobnie jak współczesne dzieci – podniósł sobie średnią
ocen piątką z religii.
W tym samym, 1924 roku, stanął także przed komisją poborową. W wypełnionym wówczas arkuszu ewidencyjnym jako zawód cywilny pełniony w momencie wcielenia zadeklarował „student”. Ze wspomnianego dokumentu dowiadujemy się również nieco o wyglądzie Walickiego. Był średniego wzrostu, o ciemnoblond włosach i podobnych brwiach, spod których patrzyły niebieskie oczy. Twarz uznano za pociągłą, a nos za normalny, choć patrząc na fotografie chyba właściwiej nazwać by go było orlim. Powiatowa Komenda Uzupełnień Łask w Sieradzu przyznała Walickiemu kategorię „A”, ale do wojska został wcielony dopiero trzy lata później.
W tym samym, 1924 roku, stanął także przed komisją poborową. W wypełnionym wówczas arkuszu ewidencyjnym jako zawód cywilny pełniony w momencie wcielenia zadeklarował „student”. Ze wspomnianego dokumentu dowiadujemy się również nieco o wyglądzie Walickiego. Był średniego wzrostu, o ciemnoblond włosach i podobnych brwiach, spod których patrzyły niebieskie oczy. Twarz uznano za pociągłą, a nos za normalny, choć patrząc na fotografie chyba właściwiej nazwać by go było orlim. Powiatowa Komenda Uzupełnień Łask w Sieradzu przyznała Walickiemu kategorię „A”, ale do wojska został wcielony dopiero trzy lata później.
Przebieg służby wojskowej
Nie
od razu został kawalerzystą. W lipcu 1927 roku trafił
do 9. kompanii 1. pułku łączności w Zegrzu, lecz jeszcze tego
samego miesiąca został odkomenderowany do Szkoły Podchorążych
Rezerwy Piechoty w Ostrowi-Komorowie. Dziesięciomiesięczną naukę
ukończył z oceną dobrą (lokata 42 na 84) i w stopniu plutonowego.
W maju 1928 roku został przeniesiony do 44. pułku piechoty w
Równem, nazywanego pułkiem strzelców kresowych, gdzie otrzymał
przydział do 3. kompanii ciężkich karabinów maszynowych. Musiał
wyróżnić się w czasie szkolenia strzeleckiego, gdyż przyznano mu
wówczas tytuł i odznakę strzelca celnego.
Nie
na długo jednak związał się z piechotą. W październiku 1928
roku rozpoczął naukę w Szkole Podchorążych Kawalerii przy
Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu, którą ukończył dwa
lata później z wynikiem „zupełnie dobrym”. Wśród dwudziestu
czterech szkolnych przedmiotów znalazły się m.in. nauka o koniu,
pielęgnacja konia i zdolność marszowa – jedyne, za które
otrzymał oceny celujące. Jako bardzo dobrą oceniono jego
umiejętność jazdy konnej oraz wiadomości w zakresie broni
pancernej i administracji. Wysokie noty wystawiono mu też ze
szkolenia saperskiego oraz psychologii i dydaktyki. Najgorzej, bo
„zaledwie dostatecznie” Walicki radził sobie z regulaminami,
nauką o broni, artylerią i – o dziwo – szkoleniem strzeleckim.
W ogólnej opinii wystawionej mu na zakończenie kursu zaznaczono, że
stanowi materiał na przeciętnego oficera, obdarzonego pewną
inteligencją i zdolnościami, przy jednoczesnej skłonności do
lenistwa. Dostrzeżono jego pogodny i spokojny charakter, a przede
wszystkim duże zamiłowanie do koni. Uzyskana przez niego ocena
„zupełnie dobra” odpowiadała ósemce w dziesięciostopniowej
skali.
Po
ukończeniu nauki w Grudziądzu Walicki otrzymał awans do stopnia
podporucznika (ze starszeństwem od dnia 15 VIII 1930 r.) i został
przydzielony do 17. pułku ułanów wielkopolskich, w którym służyć
miał już aż do wybuchu wojny. Początkowo objął stanowisko
dowódcy plutonu. Odwaga osobista i uzdolnienie wojskowe duże.
Dowodzenie i należyta decyzja taktyczna jeszcze nie wyrobione. Dość
dbały o żołnierza – zapowiada się na b. dobrego instruktora –
brak mu jeszcze rutyny -
zapisano w Rocznym Uzupełnieniu Listy Kwalifikacyjnej za rok 1931.
Uzdolnienie wychowawcze i kierownicze przeciętne –
natomiast wywiera b. dobry wpływ na podwładnych.
[…] Rygor i stopień wymagania od podwładnych jeszcze
bez wyczucia. Sprawiedliwy, dość surowy. Opinię
tę uzupełnił dowódca pułku, płk dypl. Aleksander
Radwan–Pragłowski, pisząc: Wzór młodego oficera
kawalerii, pełnego zamiłowania do służby i do sportu konnego.
Zapowiada się świetnie. Wydaje
się zresztą, że sport konny nie był jedynym, jakiemu wówczas
podporucznik poświęcał swój czas. 19 V 1931 r. nadano mu odznakę
strzelecką III klasy (brązową). Było to odznaczenie przyznawane
przez Związek Strzelecki za osiągnięcia w strzelectwie sportowym.
20
października 1931 r. Walicki został przesunięty do szwadronu
ciężkich karabinów maszynowych, gdzie pełnił funkcję dowódcy
plutonu ckm. W maju następnego roku przeniesiono go do 4. szwadronu,
gdzie także został dowódcą plutonu. Bardzo dobry na
obecnym stanowisku –
zaznaczono w arkuszu Rocznego Uzupełnienia za rok 1932. Ze
względu na dodatnie wyniki pracy podnoszę opinię z dobrej na
bardzo dobrą – pisał
zastępca dowódcy pułku, major Stanisław Królicki w rubryce
„ocena ogólna”.
Marzec 1933 roku przyniósł młodemu oficerowi awans na stopień
porucznika (starszeństwo z dn. 01 I 1933, lokata 46). Nadal zajmował
stanowisko dowódcy plutonu, od stycznia w pierwszym szwadronie, by
po pół roku powrócić do szwadronu czwartego. Dopiero koniec roku
przyniósł pewnego zmiany w jego życiu zawodowym. 20 grudnia
Walicki został zastępcą oficera mobilizacyjnego, przy czym funkcja
ta była przewidziana dla rotmistrza.
15
stycznia 1935 r. porucznik został słuchaczem XIII Kursu
Instruktorów Jazdy w Centrum Wyszkolenia Kawalerii w Grudziądzu. W
czasie dziesięciu miesięcy nauki uczestnicy mieli przygotować się
do roli instruktorów jazdy i ujeżdżaczy remontów w pułkach.
Wśród przedmiotów znajdowały się m.in. teoria jazdy konnej,
nauka o koniu, ale także woltyżerka i służba polowa. Oczywiście
gros czasu zajmowała jazda konna. Każdy z oficerów otrzymywał do
pracy młode konie, a postępy w ich układaniu notował w specjalnym
dzienniku. Walicki ukończył kurs z oceną pozytywną, a jego
przełożeni mogli stwierdzić: Nadaje się na dowódcę
plutonu oraz instruktora w szwadronie liniowym, a także na
instruktora jazdy w pułku i szwadronie zapasowym.
Po
powrocie z kursu porucznik nadal pełnił funkcję dowódcy plutonu.
Na ćwiczeniach
prowadzi bardzo dobrze pluton – a specjalnie podjazd
– zapisał w arkuszu major Królicki. Być może to właśnie
dzięki tej umiejętności we wrześniu 1939 roku Walicki znalazł
się w szwadronie kolarzy, gdzie pełnił funkcję dowódcy 1.
plutonu.
W 1937 roku został mianowany oficerem placu oraz instruktorem
strzelców wyborowych. Jak wynika z akt personalnych, i z tej nowej
funkcji wywiązywał się bardzo dobrze, a w dokumentach pojawiła
się adnotacja, że nadaje się nie tylko na dowódcę plutonu, ale
także do pracy w kwatermistrzostwie. Z pewnością miały tu
znaczenie rozwinięte umiejętności organizatorskie i
administracyjne, którymi wykazywał się właściwie już od
początku służby.
Kolejny
rok przyniósł Walickiemu następne zawodowe wyzwanie, jakim było
stanowisko dowódcy plutonu działek ppanc. Pełniąc
obowiązki biurowe i później – dcy plutonu ppanc wywiązał się
dobrze. Wszechstronna przydatność w służbie wyróżnia go wśród
innych
– czytamy w arkuszu rocznej oceny. Wynika z niego, że porucznik
radził sobie doskonale w pracy biurowej, ale również zapowiadał
się na dobrego dowódcę szwadronu lub nawet adiutanta pułku, co
zaznaczył dowódca jednostki, pułkownik Ignacy Kowalczewski.
Wiosną 1939 roku Walicki powrócił do Grudziądza, tym razem na XX
Kurs Dowódców Szwadronów – ostatni, jaki odbył się przed
wojną. Towarzyszący mu kolega pułkowy, rotmistrz Michał
Gutowski, zapamiętał, że w czasie zaledwie trzymiesięcznej
edukacji (19 maja – 19 sierpnia 1939) duży nacisk kładziono na
zapoznanie oficerów z użyciem nowoczesnych modeli broni, takich jak
ręczne i ciężkie karabiny maszynowe, organizacją obrony
przeciwlotniczej i przeciwpancernej, ale także z rozkazodawstwem na
poziomie pułku kawalerii. Podkreślał również bardzo wysoki
poziom wszystkich zajęć.
Wyśrubowane wymagania stawiane uczestnikom znalazły
odzwierciedlenie w wynikach egzaminu końcowego Walickiego. Zachowana
dokumentacja wskazuje, że większość ocen, jakie otrzymał była
zaledwie dostateczna (czwórka w ośmiostopniowej skali). Jedyne
piątki („dość dobrze”) otrzymał z wyszkolenia bojowego oraz –
co raczej nie powinno dziwić – z wyszkolenia strzeleckiego. Po
ukończeniu nauki porucznik powrócił do pułku.
Roczne Uzupełnienie Listy Kwalifikacyjnej z 1938 roku jest, ze
zrozumiałych względów, ostatnim, jakie możemy znaleźć w
dokumentach porucznika Józefa Walickiego. Ze wszystkich ocen, jakie
jesienią każdego roku wystawiali mu przełożeni, wyłania się
obraz oficera inteligentnego, lecz jednocześnie wolno
przyswajającego nowe rzeczy. Z pewnością był osobą o dużej
ambicji i poczuciu honoru osobistego. Doskonale radził sobie jako
organizator czy administrator, sprawdzał się zarówno w linii, jak
i w pracy biurowej. W początkowym okresie służby pojawiały się o
nim opinie jako o człowieku spokojnym, świetnie nadającym się na
instruktora. Te dwie cechy Walickiego z czasem musiały ulec zmianie,
skoro w drugiej połowie lat trzydziestych ówczesny dowódca pułku,
pułkownik Tadeusz Kurnatowski, zwracał uwagę na jego porywczy
charakter. Podobną adnotację znajdziemy też w arkuszu z 1938 roku:
„W pracy nie zawsze dosyć opanowany”. Kurnatowski zaznaczył
również, że o ile porucznik nadaje się do roli instruktora
jeździeckiego, o tyle instruktorem szkoleniowym jest zaledwie
przeciętnym. Wszystko to nie zmienia jednak faktu, że przełożeni
oceniali go jako dobrego lub bardzo dobrego oficera.
Jeździecka pasja
Józef Walicki jako oficer 17. pułku ułanów wielkopolskich. Zbiory rodzinne, fot. ze strony https://www.bohaterowie1939.pl |
Mimo
powyższych różnic, wszyscy opiniujący podkreślali zgodnie
wielkie zainteresowanie Walickiego końmi i sportem konnym. Nazywali
go m.in. „odważnym i utalentowanym jeźdźcem”, mającym
Umiejętne
podejście do systematycznej pracy nad ujeżdżeniem młodych koni –
zaleta duża, w warunkach służby jeszcze mało rozpowszechniona.
Moment przyjścia przyszłego „Walbacha”
do pułku, a więc początek lat trzydziestych, był czasem wyjątkowo
sprzyjającym rozwojowi sportu konnego wśród wielkopolskich ułanów.
Działo się tak za sprawą dowódcy, pułkownika dypl. Aleksandra
Radwan-Pragłowskiego. Będąc samemu znakomitym jeźdźcem, kładł
on duży nacisk na wysoki poziom jazdy swoich oficerów. To właśnie
za jego rządów, w latach 1934 – 1935, pułk zdobył dwukrotnie
drużynowe mistrzostwo Wojska Polskiego. I choć porucznik Walicki
nie znalazł się w składzie zwycięskich zespołów, z pewnością
należał do wyróżniających się jeźdźców w jednostce.
Do jednych z jego
najbardziej spektakularnych sukcesów należało zwycięstwo w
drużynowym Konkursie Zespołów Wojskowych o nagrodę miasta Gniezna
podczas trwających tam Wielkich Zawodów Konnych (kwiecień 1934
roku). W rywalizacji wzięło udział 11 zespołów, a o pierwszym
miejscu ostatecznie zadecydowała rozgrywka. Ułani z Leszna, w
składzie por. S. Czerniawski (na „Dionie”), por. M. Gutowski
(„Warszawianka”), por. P. Laskowski („Milutka”) i por. J.
Walicki („Pilica II”), wyprzedzili reprezentację Centrum
Wyszkolenia Kawalerii i 5. Dywizjonu Artylerii Konnej, zdobywając
zaledwie 3½ punktu
karnego. Doprawdy,
rzadko można spotkać pułk dysponujący takim doborem jeźdźców i
koni, w dodatku starannie przygotowanych, wygalopowanych i
znajdujących się w świetnej kondycji
– zauważa anonimowy autor sprawozdania opublikowanego na łamach
„Jeźdźca i Hodowcy”.
Indywidualnym sukcesem porucznik mógł się
pochwalić dwa lata później, również podczas kwietniowych zawodów
gnieźnieńskich. W drugiej serii Konkursu Otwarcia, w silnej
konkurencji 124 koni, zdobył na „Arkanie” wstęgę honorową.
Nie wiadomo natomiast, czy próbował swoich
sił w innej cenionej w kawalerii dyscyplinie jeździeckiej, czyli
wyścigach konnych.
Życie rodzinne i towarzyskie
Ślub por. Józefa Walickiego i Zdzisławy Nyka. Poznań, 19.09.1936 r. Zbiory rodzinne, fot. ze strony https://www.bohaterowie1939.pl |
Na
pierwszej stronie każdego z arkuszy oceny rocznej znajdowała się
zawsze informacja o stanie rodzinnym i materialnym oficera. Na tej
podstawie wiemy, że porucznik Walicki cieszył się dobrym zdrowiem,
nie robił długów i był materialnie niezależny. W 1936 roku ktoś
w kancelarii pułkowej przekreślił w aktach słowo „kawaler” i
ręcznie dopisał adnotację „żonaty”. Wybranką porucznika
została Zdzisława Nyka. Pobrali się 19 września w Poznaniu, a 9
stycznia 1938 roku na świat przyszła ich córka, Aleksandra Maria
Zdzisława Walicka.
Opiniując
przyszłego „Walbacha”, przełożeni zgodnie podkreślali jego
wyrobienie towarzyskie oraz koleżeńskość, nazywając go „solidnym
i lojalnym kolegą”. Najładniejszą w tej kwestii opinię wystawił
mu jednak pułkownik Kowalczewski, pisząc: Jest to kolega o
złotym sercu, który niczego koledze nie odmówi.
Bliskim przyjacielem Walickiego
był, wspomniany już, Michał Gutowski, znakomity jeździec,
olimpijczyk, indywidualny mistrz Wojska Polskiego z 1934 roku.
Poznali się i zaprzyjaźnili prawdopodobnie w czasie wspólnej nauki
w Szkole Podchorążych Kawalerii, po której obaj trafili do 17.
pułku ułanów. Razem pojawiają się nawet we wspomnieniach
pułkownika Kowalczewskiego, na którego cześć, jako nowego
dowódcy, wydano przyjęcie w maju 1938 roku: Nie wiem, czy
można by gdzie zobaczyć na zabawie tak cudownie tańczonego
kujawiaka czy oberka jak przez Michała Gutowskiego czy Józia
Walickiego. Radosna atmosfera
przyjęć i balów pułkowych miała jednak już niedługo ulec
brutalnemu zakończeniu.
Wrzesień 1939
Wybuch
wojny zastał porucznika na stanowisku dowódcy 1. plutonu w
szwadronie kolarzy (wg informacji zamieszczonych w książce generała
brygady Romana Abrahama Wspomnienia
wojenne znad Warty i Bzury,
Walicki miał również pełnić funkcję zastępcy dowódcy tego
szwadronu). Razem z pułkiem przeszedł wojenny szlak Wielkopolskiej
Brygady Kawalerii aż do udziału w walkach nad Bzurą, gdzie kolarze
pełnili zadania rozpoznawcze. W nocy z 9 na 10 września 17. pułk
ułanów wziął udział w ciężkich walkach o Walewice. Szwadron
kolarzy wchodził wówczas w skład oddziału wydzielonego „Zduny”,
mającego zabezpieczyć natarcie Brygady od strony Łowicza w rejonie
miejscowości Zduny Kościelne. W czasie prowadzenia rozpoznania
porucznik Walicki został ciężko ranny i trafił do szpitala w
Kutnie lub Skierniewicach.
Za
udział we wrześniowych walkach przyszły „Walbach” został
odznaczony krzyżem Virtuti Militari V klasy. Odznaczenia żołnierzom
17. pułku ułanów przyznał gen. Abraham 27 września 1939,
dekorując ich w budynku Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych w
Warszawie. Wątpliwym jednak jest, by ze względu na stan zdrowia
Walicki mógł uczestniczyć w ich wręczaniu. W tym miejscu też
warto podkreślić, że przyznawanie Virtuti Militari w czasie walk
wrześniowych wywołało pewne kontrowersje. Nie zachowały się
bowiem żadne dokumenty potwierdzające, że Naczelny Wódz przelał
swoje uprawnienia nadawania orderu na dowódców armii. Generałowie
Abraham oraz Juliusz Rómmel twierdzili natomiast, że otrzymali
pewną pulę VM oraz Krzyża Walecznych dla rozdzielenia wśród
najdzielniejszych żołnierzy.
Nie
jest też do końca jasne, w jakim stopniu Walicki ostatecznie
zakończył udział w wojnie obronnej. Z koszar w Lesznie wyruszył
jeszcze jako porucznik i w tym stopniu pojawia się we wszystkich
wspomnieniach i opracowaniach dotyczących wrześniowych losów 17.
pułku ułanów. Jednak po przystąpieniu do oddziału Hubala nosi
już stopień rotmistrza, z czego wynika, że awans otrzymał
bezpośrednio po udziale w walkach.
U
Hubala
Hubalczycy, zima 1940 r. Rtm. "Walbach" stoi tuż obok majora "Hubala" (w szaliku). Domena publiczna |
Po
zakończeniu działań wojennych, już w październiku, Walicki
najprawdopodobniej uciekł ze szpitala i dotarł do majątku swojego
szwagra Stanisława Freytaga w Różenku koło Opoczna. Stamtąd, w
grudniu 1939 r., nawiązał kontakt z Adamem Bartczakiem z Tomaszowa
Mazowieckiego, który w wigilię świąt Bożego Narodzenia ściągnął
go do miasta i poznał z rodziną Kotarskich, działającą już
wówczas w konspiracji. To właśnie w ich mieszkaniu przy ulicy
Sosnowej odbyło się w czasie świąt spotkanie przedstawicieli
różnych grup konspiracyjnych, poświęcone m.in. kwestii
zorganizowania pomocy dla oddziału majora Hubala. Niedługo potem, w
początkach stycznia, Walicki zdecydował się dołączyć do
Hubalczyków. Razem z nim z Tomaszowa wyruszyli ppor. Antoni Kubisiak
„Leszczyna”, plut. Józef Lewandowski „Lech” i –
prawdopodobnie – plut. Zenon Gorzelak. Za datę ich wstąpienia do
oddziału przyjmuje się 5 stycznia 1940 roku.
Pierwsze
tygodnie w oddziale musiały być dla „Walbacha” - bo taki
pseudonim przyjął – stosunkowo ciężkie, gdyż po ranie
odniesionej w bitwie nad Bzurą pozostał mu niedowład prawej ręki.
Na szczęście regularne masaże i gorące kąpiele ręki przyniosły
efekty i w Gałkach rotmistrz mógł już utrzymać pistolet w dłoni.
Na
kwatery do wspomnianej wsi Hubalczycy przenieśli się na przełomie
stycznia i lutego 1940 roku. Dopiero tutaj major Dobrzański
zdecydował się rozbudować oddział, który dotychczas liczył
zaledwie od kilkunastu do trzydziestu kilku ludzi. Napływ
ochotników umożliwił stworzenie 40-to konnego szwadronu kawalerii,
którego dowódcą został został Walicki.
Mimo
pełnienia tej ważnej roli, na postać „Walbacha” trudno trafić
w relacjach Hubalczyków. Próżno szukać jego charakterystyki jako
dowódcy lub anegdot, których byłby bohaterem. Nawet w obszernych
wspomnieniach Józefa Alickiego znajdziemy o nim tylko kilka
jednozdaniowych wzmianek. Dowiadujemy się z nich przede wszystkim,
że Walicki zajmował się przeprowadzaniem regulaminowych ćwiczeń
w szwadronie.. Nieco więcej słów poświęcił mu w swojej książce
Marek Szymański („Sęp”): Był koleżeński i dbał o swych
żołnierzy, ale też wiele od nich wymagał. Kwaterował razem z
nimi.
„Walbach”
przebywał w oddziale do 13 marca 1940 roku, kiedy to do Gałek
przybył podpułkownik Leopold Okulicki („Johan
Müller”), komendant okręgu łódzkiego Związku Walki Zbrojnej,
z rozkazem częściowej demobilizacji oddziału. Rotmistrz Walicki
przyjął propozycję pracy w konspiracji i kilka dni później
został wyznaczony komendantem obwodu ZWZ w Tomaszowie Mazowieckim.
W konspiracji
Tomaszowski
obwód ZWZ powstał w marcu, w wyniku scalenia sześciu niezależnych
organizacji, działających na terenie miasta. Walicki, jako
pierwszy jego komendant, występował teraz pod nazwiskiem Adam Łoza,
używając nadal pseudonimu „Walbach” lub „Józef”. Ten drugi
stał się również kryptonimem podległego mu obwodu.
Nowo
mianowany komendant po powrocie do Tomaszowa zamieszkał u rodziny
Nizwaldów przy ulicy Farbiarskiej 11. Tadeusz Nizwald „Okierski”,
intendent miejscowego szpitala, został jego zastępcą. Był on
jednym z organizatorów wspomnianej już wcześniej akcji pomocy dla
oddziału Hubala. Trudno jednak powiedzieć, czy Walicki kontynuował
tę formę wsparcia dla swojego byłego dowódcy, prawdopodobnie
władze ZWZ nie były przychylne takim działaniom.
Mimo
przejścia do konspiracji, losy rotmistrza jeszcze raz zetknęły go
z majorem Dobrzańskim i jego żołnierzami. 1 maja 1940 roku
komendant Inspektoratu Piotrkowskiego ZWZ, kapitan Aleksander Mikuła
„Miłosz” podpisał, kolejny już, rozkaz rozwiązania oddziału.
Pismo Hubalowi miał dostarczyć osobiście właśnie „Walbach” i
wybór ten nie był przypadkowy. Spodziewano się, że Major łatwiej
ulegnie namowom oficera, którego znał i który jakiś czas służył
pod jego komendą. Rozkaz został jednak wydany dzień po śmierci
Hubala i dlatego Walicki najprawdopodobniej nie zdecydował się
przekazać pisma dawnym towarzyszom broni. Czy spodziewał się, że
wobec braku dowódcy sami zdecydują się przejść do konspiracji?
Faktem jest jednak, że Oddział Wydzielony Wojska Polskiego istniał
jeszcze niemal dwa miesiące i został rozwiązany dopiero 25 czerwca
1940 roku w okolicach Kluczewska.
Przekazanie
rozkazu demobilizacji było jednak tylko jednym z wielu trudnych
zadań, z jakimi rotmistrz musiał się mierzyć na nowym
stanowisku. Kapitan „Miłosz” bardzo nalegał na
szybką rozbudowę obwodu, a przede wszystkim jego siły zbrojnej. W
czasie częstych, nieraz i cotygodniowych wizyt w Tomaszowie naciskał
„Walbacha” by jeszcze intensywniej dążył do rozszerzenia
wpływów obwodu, formowania kolejnych grup szturmowych, zapewnienia
im szkoleń specjalistycznych oraz organizowania drużyn łączności.
Nie znającemu miejscowych stosunków oficerowi bardzo trudno było
odnaleźć się w tomaszowskiej rzeczywistości. Przed wojną miasto
zamieszkiwała silna mniejszość niemiecka, jednak wielu z noszących
obcobrzmiące nazwiska okazywało się prawdziwymi patriotami. I
przeciwnie, ci, których pochodzenie wydawało się rdzennie polskie,
często szli na współpracę z okupantem.
Wszystko to spowodowało,
że rotmistrz zdecydował się zrezygnować z pełnionej funkcji, na
co uzyskał zgodę swojego zwierzchnika. W lipcu 1940 roku „Walbach”
opuścił Tomaszów i udał się do Warszawy. Niewiele wiadomo o tym
okresie jego życia. Eugeniusz Śliwiński w swoim opracowaniu na
temat 17. pułku ułanów wskazuje, że w stolicy Walicki objął
dowodzenie nad jednym z oddziałów ZWZ, stacjonującym na Woli. W
konspiracji miała pracować również jego żona Zdzisława, pełniąc
rolę kurierki. Oboje zostali aresztowani 29 I 1942 roku i skazani -
„Walbach” na śmierć (rozstrzelany 28 V 1942 r.), a Zdzisława
na kilkuletnie więzienie. Jej osadzenie na Pawiaku potwierdza jeden
z grypsów z nazwiskami przybyłych 29 stycznia 1942 roku więźniarek.
Za pomoc w przygotowaniu wpisu serdecznie dziękuję Panom: Robertowi Zatorskiemu, Jackowi Lombarskiemu oraz Andrzejowi Dyszyńskiemu.
Bibliografia:
Centralne Archiwum Wojskowe, Wykaz uczestników
przyjętych na XX. Kurs Dowódców Szwadronów w C.W.Kaw. -
Grudziądz, Akta Departamentu Kawalerii, sygn. I 300.30.125
[b.a.], IX Wielkie Zawody Konne w Gnieźnie,
„Jeździec i Hodowca” , nr 17 z dn. 10.06.1934, s. 410-411.
Abraham R., Wspomnienia wojenne znad Warty i Bzury,
Warszawa 1969.
17 pułk ułanów – seria „Wielka Księga Kawalerii
Polskiej 1918-1939”, 2012
Koreś D., Generał brygady Aleksander
Radwan-Pragłowski, Warszawa 2012.
Kukawski L., Tym J.S., Wójcik T., Kawaleryjska Alma
Mater w Grudziądzu 1920 – 1939, Grudziądz 2008.
Pałaszewska
M., Pamiątki
Elizy i Józefa Sulińskich (Polska Niepodległa, Pawiak, KL
Ravensbrück),
"Niepodległość i Pamięć", t. 14, 2007, s. 189-258,
http://bazhum.muzhp.pl/czasopismo/503/?idno=14115
[dostęp 16.12.2019].
Polak
B., Wielkopolska Brygada Kawalerii w Wojnie Obronnej 1939
r., [w:] Lance do
boju. Szkice historyczne z dziejów jazdy wielkopolskiej X wiek -1945
r. pod red. B. Polaka, Poznań
1986.
Pruski
W., Dzieje konkursów
hippicznych w Polsce,
Warszawa 1982.
Rómmel
J., Za honor i ojczyznę,
Warszawa 1958.
Szymański
M., Oddział majora „Hubala”, Warszawa
1986.
Śliwiński
E., 17 Pułk Ułanów Wielkopolskich,
Leszno 2008.
[b.a.], Wiosenne krajowe zawody konne w Gnieźnie,
„Jeździec i Hodowca”, nr 14 z 10.05.1936, s.258-260.
Wawrzyniak
E., Na rubieży Okręgu AK Łódź,
Warszawa 1988.
Zaborowski J., Oddział majora Hubala i jego
tomaszowscy żołnierze, Tomaszów Mazowiecki 2009.
Bardzo interesujący artykuł, gratulacje dla Pani Żołnierki !!!
OdpowiedzUsuńDziękuję Panu bardzo :)
UsuńTak...9 stycznia 1938 roku przyszła na świat...moja śp...mama...Aleksandra Walicka Storożuk. Natomiast potwierdzeniem pobytu mojej babci Zdzisławy na Pawiaku jest choćby portret namalowany przez koleżankę z celi....słynną Maję Berezowską (w którego posiadaniu jestem. Dziadek został rozstrzelany w podwarszawskiej Magdalence i tam spoczywa w zbiorowej mogile. Nigdy go nie poznałam...jednak moja mama nosiła go w sercu całe życie.....a śp babcia pozostała mu wierną na zawsze. Dziękuję za piękny artykuł.
OdpowiedzUsuńMaria Storożuk
Pani Mario,
Usuńdziękuję za piękne słowa. Pani Babcia musiała kochać Rotmistrza bardzo mocno. Podobne przykłady takiej pięknej miłości można znaleźć też wśród wdów po oficerach zamordowanych w Katyniu. One również bardzo długo czekały na mężów, a gdy już było wiadomo, że zginęli, pozostawały im wierne.
2q3¹a⚽️😕😈😕
OdpowiedzUsuńHubal żyje dziś , jest nim Wojciech Olszański. Reinkarnacja ?
OdpowiedzUsuń