Strony

czwartek, 21 grudnia 2017

Nie taki znowu szalony Major

Plakat Wiesława Śniadeckiego, promujący film "Hubal".
Przygotowując dzisiejszy wpis, nie miałam wątpliwości, że należy uzupełnić go plakatem Wiesława Śniadeckiego, promującym słynny film Bohdana Poręby. Ten pełen ekspresji rysunek ilustruje wyobrażenie, jakie często jeszcze mamy o Hubalu. Oto z uniesioną szablą, na rozhukanym koniu, na czele garstki ułanów rzuca się na całą potęgę wroga. Jednym słowem - Szalony Major.
Nie lubię tego określenia. Sugeruje ono, że walka Hubala była straceńcza, a decyzje dalekie rozsądkowi. Tym czasem Dobrzańskiemu nie chodziło przecież o to, żeby widowiskowo dać się zabić, ale by Polska odzyskała niepodległość. Zresztą, czy wypada nam dzisiaj operować niemieckim określeniem?
Tak, właśnie tak. Tego określenia pierwsi użyli Niemcy. Być może pobrzmiewała w tym nawet nutka tajonego podziwu. Za to po wojnie podchwyciła je komunistyczna propaganda, bez pardonu dyskredytując powrześniową działalność Hubala i budując wokół niego mit szalonego dowódcy. 
U podstaw tego mitu legły trzy główne zarzuty, którym chciałabym się przyjrzeć po kolei.

Przecenianie wartości bojowej sił własnych wobec przeważających liczebnie, technicznie oraz logistycznie sił niemieckich.
Zarzut ten wydaje się być najpoważniejszy i najbardziej uzasadniony. Cóż bowiem chciał wskórać Major ze swoją nieliczną garstką ułanów? Wszak do lutego 1940 roku jego oddział liczył kilkunastu, co najwyżej trzydziestu paru ludzi. Argument ten brzmi jednak logicznie tylko dla osób, które historię Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego znają powierzchownie lub skupiają się tylko na jej najbardziej spektakularnych epizodach - bitwie pod Huciskiem i śmierci Hubala. 
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że Major idiotą nie był i liczyć umiał. Zdawał sobie sprawę z rażącej dysproporcji sił i środków. W pierwszym okresie wojny dla swojego umundurowanego oddziału widział przede wszystkim dwa zadania. Pierwsze to działanie "ku pokrzepieniu serc" - widok polskich ułanów działał budująco na załamane klęską społeczeństwo. Niewykluczone, że pojawiający się i znikający jak duchy Hubalczycy mogli też osłabiać poczucie pewności okupanta, choć akurat wpływu Oddziału na niemieckie morale bym nie przeceniała. Oprócz tych - nazwijmy je umownie - działań wizerunkowych, skupieni wokół Dobrzańskiego żołnierze mieli stanowić także kadrę dla przyszłej, większej jednostki. Major zamierzał powołać ją wiosną, aby móc prowadzić działania dywersyjne na tyłach niemieckich sił, zaangażowanych w wojnę na zachodzie Europy.
Jeden z dokumentów Okręgu Bojowego Kielce.
Zbiory Archiwum Państwowego w Kielcach
Tymczasem jest jesień, a potem zima 1939 roku, okupacyjna noc dopiero się rozpoczęła. Hubal nie prowadzi żadnych akcji, typowych dla oddziału partyzanckiego. Nie wysadza więc mostów, nie szykuje zasadzek, nie szarpie przeciwnika. Przemieszcza się tylko od gajówki do gajówki lub od wsi do wsi i... buduje konspirację. To wciąż mało podkreślany wątek działalności majora Dobrzańskiego, na pewno więc doczeka się szerszego omówienia w osobnych artykule. Tu warto tylko zaznaczyć, że już pod koniec października 1939 roku Hubal powołał Okręg Bojowy Kielce. Organizacja ta miała za zadanie przygotować i przeszkolić w konspiracji ochotników, właśnie z myślą o wiosennych działaniach. Opracowano szereg dokumentów, w tym instrukcje dla dowódców drużyn strzeleckich, założenia ideowe, a pewne pojęcie o rozmachu planów Majora dają uwagi w sprawie organizacji. Mowa tam o kwatermistrzostwie, które ma być zalążkiem kwatermistrzostwa Wielkiej Jednostki - czyli brygady lub dywizji kawalerii wg przedwojennej terminologii. To właśnie dla niej kadrą miał być Oddział Wydzielony Wojska Polskiego.
Hubal nie żyje więc z dnia na dzień, szukając okazji do jakiejś partyzanckiej "ruchawki". Ma konkretny, wybiegający w przyszłość plan i konsekwentnie go realizuje. Rozbudowuje konspiracyjną siatkę, werbuje doń kolejnych ludzi, ale w mundurach jest przy nim zaledwie garstka. Właściwie nie przyjmuje nowych ochotników, bo ich nie potrzebuje. Nie będzie przecież samotnie wypowiadał wojny całej potędze Wehrmachtu. Gdzie tu więc szaleństwo?

Nieliczenie się ze stratami wśród ludności cywilnej i narażanie jej na niemieckie represje. 
To kolejny ciężki zarzut, którym często obarcza się sumienie Hubala. Według opinii wielu, Major prowadził swoją działalność nie licząc się zupełnie z niebezpieczeństwem, na jakie może narażać wspomagającą go ludność.Według adwersarzy majora Dobrzańskiego, wykazywał się on w tym względzie karygodną beztroską czy też bezmyślnością.
Tymczasem Hubal wcale tematu nie bagatelizował. Już w dokumentach Okręgu Bojowego Kielce pisał: Do czasu, kiedy działania bojowe nie przybiorą formy otwartej walki, należy bardzo poważnie liczyć się z akcją odwetową nieprzyjaciela, od której mogłaby ucierpieć ludność cywilna. Należy za wszelką cenę dążyć do uniknięcia tego rodzaju następstw. 
To oczywiście tylko słowa, które mogły pozostać na papierze. O tym, jaką ostrożnością wykazywał się Major w praktyce, niech świadczy więc relacja Łukasza Matysiaka z Radzic, współpracownika OWWP: We wsi było jeszcze 17 chętnych, którzy pragnęli zaciągnąć się do oddziału, ale Major nie wyraził zgody na ich przyjęcie. Nagłe zniknięcie z terenu wsi zbyt wielu młodych ludzi mogło być podejrzane. Fakt ten mógł ściągnąć uwagę Niemców. Aby zaoszczędzić Radzicom represji zabrał do swego oddziału tylko kilku wybranych ludzi.
Być może dla niektórych to nadal przejaw szaleństwa, dla mnie jednak tak objawiał się rozsądek Hubala.

Bunt przeciwko rozkazowi Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej.
Kolejnym objawem przypisywanego Majorowi szaleństwa miał być bunt przeciwko rozkazowi Komendy Głównej Związku Walki Zbrojnej. Dojść miało do niego 13 marca 1940 roku. Wtedy właśnie stacjonujących w Gałkach Hubalczyków odnalazł łącznik KG ZWZ. Ppłk Leopold Okulicki "Miller" przywiózł polecenie demobilizacji oddziału.
 Rozkaz ten był dla Dobrzańskiego szokiem. On sam zadeklarował, że munduru nie zdejmie, jednak wszystkim swoim żołnierzom pozostawił wolną rękę. Ostatecznie jednak obaj oficerowie doszli do porozumienia. Trudno dziś powiedzieć, czy pułkownik Okulicki działał w ramach przyznanych mu pełnomocnictw, czy na ugodę z Hubalem poszedł samowolnie, zwalając potem zawarty układ na karb niesubordynacji tego ostatniego. Nie zmienia to jednak faktu, że wówczas w Gałkach "Miller" wyraził zgodę, aby rozwiązaniu uległa tylko część Oddziału Wydzielonego. Doskonale zapamiętał to Jan Sekulak, "Dago": Jestem jednym z kilkudziesięciu żyjących do dzisiaj [1980] żołnierzy, którzy wówczas, 13 marca stali na ostatniej zbiórce piechoty i osobiście usłyszeli rozkaz: Оddział zmniejszyć do stanu około 30 ludzi. Z Majorem pójdą najlepiej wyszkoleni, przede wszystkim ułani. […] wielu z tych żołnierzy, nawet gdyby chciało, nie miało z sobą co robić. Pochodzili z pobliskich wiosek, wiedziano o nich, że są partyzantami. Nie mogli tam wrócić. Częściowo właśnie z tego powodu, z Hubalem poszło dalej aż siedemdziesięciu ludzi.
Ustalonych w Gałkach wytycznych, Major trzymał się właściwie niemal do samego końca. Znacząco ograniczył werbunek, nadal unikał konfrontacji z wrogiem (walki w Hucisku i pod Szałasami narzucili mu przecież Niemcy), przesuwał się w Góry Świętokrzyskie, bo tam najłatwiej było się ukryć. Tym bardziej musiał być zaskoczony, gdy z początkiem kwietnia dotarł do niego ponowny rozkaz rozwiązania oddziału, podpisany w dodatku przekręconym pseudonimem płk. Stefana Roweckiego ("Grabiec" zamiast "Grabicy"). Czy to oszustwo? Prowokacja? Motywy zachowania Dobrzańskiego po otrzymaniu drugiego rozkazu - tym razem z Komendy Obwodu ZWZ w Końskich - to już niestety temat na osobny artykuł.
Dziś, gdy z perspektywy czasu patrzymy na decyzje czy działania Hubala, być może niektóre z nich uznalibyśmy za przedwczesne. Jednak czy możemy mówić, że kierowało nimi szaleństwo Majora? Uważam, że nie.

12 komentarzy:

  1. Szalonym pomysłem jest budowanie mitu Majora Dobrzańskiego jako wielkiego stratega "lepiej wiedzącego" niż ktokolwiek inny jak należy prowadzić wojnę. Tym bardziej, że kłoci się to z całym przebiegiem II WŚ. Już lepiej podciągnąć te działania pod kmicicową fantazję majora. Wszystkie zarzuty mają pokrycie w rzeczywistych wydarzeniach. Podporządkował się rozkazom?- NIE! Ludność cywilna poniosła konsekwencje Jego działań?- TAK! Przeceniał wartość swoich działań?- Tak! Hubalowe dokonania były nic nie znaczącym "epizodzikiem" na arenie II WŚ, konsekwencje- niewymierne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anonimowy. OWWP trwał do 25 czerwca 1940r. 10 miesięcy to oczywiście nic nie znaczący "epizodzik" - nie bądź śmieszny. Bez względu na epizodzik jak nazwałeś walkę Hubala Niemcy i tak by mordowali Polaków

      Usuń
    2. Przede wszystkim, zachęcam do podpisywania się chociaż imieniem, żebym wiedziała, czy polemizuję z mężczyzną czy z kobietą. Zakładam jednak, że z mężczyzną, gdyż stanowią oni większość czytelników Tropem Hubala.
      Przyznam, że bawi mnie i załamuje jednocześnie, kiedy ktoś z uporem maniaka upatruje w Hubalu XX-wiecznego Kmicica. 60 lat temu Melchior Wańkowicz napisał, że motywem działań Hubala było to, że w dzieciństwie czytał Trylogię, a do dziś niektórzy "znawcy" powtarzają to za nim jak papugi.
      Oczywiście, nie da się zanegować wpływu Sienkiewiczowskiego bestsellera na wychowanie pewnego pokolenia Polaków, ale w 1939 roku major Dobrzański był już ponad czterdziestoletnim mężczyzną, a nie nastolatkiem, i dziecięce lektury zostawił dawno w krakowskim mieszkaniu mamusi. Miał za to za sobą lata służby frontowej i garnizonowej, był przede wszystkim patriotą i wykonywał to, co dyktowało mu jego poczucie obowiązku wobec Polski.
      Proszę czytać ze zrozumieniem. Nigdzie nie napisałam, że Hubal miał szansę zmienić bieg tej wojny,a wstrętne ZWZ mu na to nie pozwoliło. Ale tak samo, jak nie miał na tę wojnę wpływu on, nie miały też żadne inne akcje zbrojne polskiego podziemia. Ani powstanie warszawskie, ani akcja "Burza", ani "Wachlarz", ani działania zgrupowania "Ponurego"... Jeśli to jest miarą szaleństwa, nazywajmy tak wszystkich dowódców partyzanckich tej wojny. W sumie wszystkie większe bitwy i bitewki tej wojny to "epizodziki", bo tak naprawdę wygrał ją radziecki walec i może jeszcze na doczepkę aliancka ofensywa na Europę w 1944 roku.
      Nigdzie też nie napisałam, że nie było ofiar wśród ludności. Będę natomiast protestować przeciwko takim farmazonom, że Major nie liczył się ze startami wśród ludności cywilnej i do tematu podchodził zupełnie beztrosko. Proszę przeczytać ponownie cytowane przeze mnie dokumenty i wspomnienia, jeśli jeden raz nie wystarczył. Notabene, cały polski ruch oporu narażał na straty nie tylko samych konspiratorów, bądźmy więc konsekwentni i wszystkich nazywajmy Kmicicami i szaleńcami.
      Według mnie, tam, gdzie mógł, Hubal wykazywał się ostrożnością. Już sam fakt, że unikał jak tylko się dało starć z Niemcami, które mogłyby sprowokować represje na ludności, o tym świadczy. Ostrożność i szaleństwo jakoś mi się nie komponują. No i jak to się ma na przykład do zachowania żołnierzy "Ponurego", którzy po spacyfikowaniu Michniowa wysadzili niemiecki pociąg i napisali na nim "Za Michniów". Skończyło się ponowną pacyfikacją wsi. Jeśli Szalony Major - to tak samo Szalony "Ponury", Szalony "Nurt", Szalony "Łupaszko" itd.
      Tak, jak już pisałam w artykule, pomniejszać zasługi Hubala mogą osoby, które historię jego oddziału znają powierzchownie i skupiają na wybranych epizodach. Tak, bitwa pod Huciskiem nie przesądziła losów wojny. W rzeczywistości Niemcy jej nawet nie odczuli. Bardzo łatwo zapomnieć jest, że doświadczenie zdobyte przez Hubalczyków z czasu służby w oddziale, przydało się im potem w kolejnych latach wojny. W czasie pracy w konspiracji, w wywiadzie i na innych polach. Zapomina się, że z organizacji, którą zbudował Hubal, z jego ochotników, kontaktów, całej siatki, korzystało potem ZWZ. Ludzie Hubala pracowali dla ZWZ jeszcze długo po jego śmierci. Jakoś tak się dziwnie złożyło, że okręg łódzki tej organizacji cierpiał na braki kadrowe i bardzo skorzystał na demobilizacji oddziału w Gałkach. Oczywiście, przede wszystkim z oficerów i podoficerów. Chociaż obiecano zaopiekować się wszystkimi Hubalczykami, jakoś o tych szeregowych mniej zadbano. Dla wielu z nich skończyło się to tragicznie, o czym pisał Hubal w jednym z rozkazów dziennych. Jego ludziom coś obiecano i nie wywiązano się z tego. Jak więc miał traktować kolejne rozkazy z ZWZ?

      Usuń
    3. Którego rozkazu nie wykonał? Tego, który przywiózł Okulicki-Miller? Ależ on też jest buntownikiem, skoro zgodził się na pozostawienie jednak części oddziału w mundurach. Zresztą to, że Hubal w ogóle chciał z nim gadać, to i tak jest wyrażenie jakiejś dobrej woli z jego strony. Pojawia się nagle facet bez dokumentów, bez rozkazu na piśmie i mówi, że trzeba oddział rozwiązać. Każdy niemiecki prowokator mógłby się za takiego podać. A kolejny, błędnie podpisany rozkaz? Wykonałby Pan polecenie od szefa na piśmie, w którym ten szef podpisany jest "Kowalski" zamiast "Kowalczewski"? Czy jednak by się Pan zastanawiał, czy to nie jakaś pomyłka/oszustwo?
      Przecież to Hubal mógł pomyśleć, że to oni w tej komendzie zwariowali. Najpierw mu mówią, że jest potrzebny i dobrą robotę robi. Potem przysyłają jakiegoś dudka bez żadnego wiarygodnego dowodu, ze jest z komendy i każą mu oddział rozwiązać. Ustala z dudkiem, że jednak oddział tylko się skadruje i przedzie w Góry Świętokrzyskie. Hubal tak robi, a zaraz potem dostaje jakiś błędnie podpisany świstek, że się nie podporządkował i ma natychmiast rozwiązać oddział. O niewykonaniu rozkazów łatwo się mądrzyć zza biurka.
      W dodatku, ZWZ z jednej strony chciało się Hubala pozbyć, a jednocześnie gen. Sosnkowski rozważał wykorzystanie "akcji majora Hubali" jako środka nacisku na aliantów. Wychodzi więc na to, że nie był to jednak taki "epizodzik" bez znaczenia. Polecam też zapoznać się z komentarzem Jacka L, który pokazuje, że wiadomości o Oddziale Wydzielonym docierały nawet do Brazylii. Trochę mało lokalnie jak na "epizodzik"

      Usuń
    4. Tak! I w tym czasie ten "nieepizodyczny" oddział wykazał się działaniami, które w perspektywie mogły (niestety nie udało się!) odmienić losy kampanii wrześniowej, ba- całej II WŚ. Wojny (szczególnie te z XX wieku), dla historyka to przede wszystkim dane statystyczne i bilans zysków i strat. Z tego punktu widzenia działania OWWP to wielka porażka. 10 miesięcy powiadasz? Trwania!- to ma być sukces OWWP? Inaczej "walczyli przez pełne 7 miesięcy". To zapytam ile było tej walki? Więc niech będę jeszcze śmieszniejszy: dla przebiegu samej tylko kampanii wrześniowej (o II WŚ nie wspominając) to nawet mniej niż epizodzik! Dlatego KW skończyła się 6IX pod Kockiem, a nie 30IV pod Anielinem, a tym bardziej nie 25 VI

      Usuń
    5. "Wyraz dobrej woli" bo przecież mógł to być "niemiecki prowokator"? To w końcu kim był Okulicki w ocenie Dobrzańskiego? Posłańcem przynoszącym rozkaz któremu powinien się podporządkować, czy prowokatorem? W każdym przypadku podjęte działania były albo błędne (prowokacja), albo stały się samowolą (nie podporządkowanie się rozkazowi)! Tu nie ma miejsca na kompromisowe interpretacje i połowiczne decyzje (wg własnego uznania). Okulicki nie był "buntownikiem"- on przyjął wykonanie rozkazu w takiej formie w jakiej zrobił to dowódca - Hubal. Ostatni rozkaz (ponowienie wcześniejszego), który jest "dowodem" na niewykonanie poprzedniego, już nie dotarł do mjr.Dobrzańskiego.

      Usuń
    6. Anonimowy nie kompromituj się

      Usuń
  2. Re Anonimowemu nadawcy:
    "Ilustrowana Gazeta Polska w Brazylii"
    Kurytyba dnia 14 kwietnia roku 1940

    Cześć bohaterom!
    W prasie codziennej pojawił się telegram takiej treści, w przekładzie na język polski:
    Bukareszt, 5.4. - Havas, agencja francuska. Polska Agencja Telegraficzna PAT informuje, że według doniesienia, jakie nadsyła berliński korespondent dziennika "Currentul" - ostatnie oddziały wojska polskiego, które trzymały się jeszcze w lasach w pobliżu Radomia, złożyły broń. Grupa owa, złożyła broń we wtorek dnia 2-go kwietnia, a zatem walczyła z najeźdźcami niemieckimi przez pełne siedem miesięcy.

    (...)Wśród depesz i wzmianek z Europy chodziły już dalekie słuchy o owych oddziałach "śmierci".

    Pełne siedem miesięcy trzymał się oddział święto-krzyski. Zwiemy go tak, bo prawdopodobnie miał za leże i warownię tamtejsze góry i lasy, 7 miesięcy osaczony, jak w wilczej jamie. 7 miesięcy straszliwej zimy. 7 miesięcy bez dachu nad głową.
    Dotrwali do wiosny, do zapowiadanej ofensywy. Niczym były dla bohaterów niewypowiedziane
    trudy, nie ugięli się w żelaznej obręczy wroga — przetrwali. Do przetrwania pobudzała ich nadzieja, że spełnią się zapowiedzi.
    Przyszedł kwiecień, śnieg zeszedł z pól, ptaki wędrowne wracają z południa, a wojna marudzi gdzieś na morzach i zaryła się w podziemia nad Renem...
    Cześć wam, Bohaterowie, i chwała po wszystkie czasy!

    Winą Hubala jest to, że nie miał pod ręką ani kryształowej kuli, ani ostatniego wydania podręcznika do historii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czego to ma dowodzić? Oprócz przerośniętych ambicji literackich autora?
      To ma być historyczna relacja opisująca stan istniejący, czy coś z pogranicza mitu i legendy? Ja dowiedziałem się o 7-miesięcznej zimie i o świetokrzyskim oddziale "osaczonym" i "bez dachu nad głową". Nijak się to ma do faktów. Literacka fikcja. Ku pokrzepieniu serc? A, jeszcze sama gazeta- polonijna, o zasięgu 6000 egzemplarzy(maks.?). Efekt medialny poraża.

      Usuń
    2. Chroń nas Panie przed takimi pseudo historykami, którzy nie rozumieją tego co mają przed oczami!

      Pytasz, czego dowodzi artykuł zamieszczony w brazylijskim piśmie dla polonii?
      Tego, że przedrukowano w nim informację, która dzięki Polskiej Agencji Telegraficznej poszła w świat i ukazała się w wielu gazetach. Już w tym artykule przywołany jest berliński korespondent dziennika "Currential". Informacja o oddziale walczącym w okolicach Radomia ukazała się również w innych, nie polonijnych i nie brazylijskich pismach. Wymienię tu chociażby londyński „Sunday Times” z 7 IV, podający jako źródło informacji agencję Reutera i „Manchester Guardian” z 8 IV, cytujący PAT-a i „Press Association War Special”.
      I jeszcze jedna, wg ciebie, porażka medialna:
      „La Victorie”, donosząc o poddaniu się w lasach radomskich ostatnich oddziałów żołnierzy polskich, którzy walczyli przeciwko najeźdźcom niemieckim, podkreśla, że ze wzruszeniem dowiadujemy się, że dopiero teraz Polska zaprzestała zbrojnego oporu na swej ziemi. Żołnierze w lasach radomskich walczyli desperacko przez 7 miesięcy przeciwko najeźdźcy, prowadząc przeciwko niemu stałą walkę podjazdową, która zmusiła Niemcy do przeprowadzenia wielkiej akcji „oczyszczającej” w tym okręgu.
      „Schylmy czoło” – pisze „La Victorie” – przed tymi sławnymi obrońcami.”

      Wspomniany przez ciebie nakład "max 6000" to statystycznie około 60 tysięcy poinformowanych osób, do których informacja dotarła podczas rozmów, albo w dalszym obiegu gazety wśród rodziny i znajomych. Dodajmy do tego "Sunday Times" (o wiele większy nakład niż max. 6000.) i „Manchester Guardian” (również spory nakład). Dodajmy jeszcze, że nie są to, wzgardzone przez ciebie, tytuły polonijne.
      Zwróciłeś Anonimie uwagę na fantazję autora, ale umknęło ci jakoś, że oddaje on cześć Bohaterom. Czyżby to było nie zgodne z twoim założeniem "epizodziku"?

      Informacja ukazała się już w kwietniu 1940 roku. To świadczy samo za siebie i nie muszę ci chyba tłumaczyć co to oznacza. Chociaż może jednak?

      Napisałeś:
      To ma być historyczna relacja opisująca stan istniejący, czy coś z pogranicza mitu i legendy? Ja dowiedziałem się o 7-miesięcznej zimie i o świętokrzyskim oddziale "osaczonym" i "bez dachu nad głową". Nijak się to ma do faktów."
      Najwyraźniej dowiedziałeś się z tego artykułu o wiele mniej niż czytający tę informację w 1940 roku, bo dla spragnionych wieści z okupowanej Polski było to sensacyjne i podnoszące na duchu doniesienie.

      Usuń
    3. Nie dotarło do ciebie, a może nie chciało dotrzeć, że informacja sporządzona została na podstawie skąpej depeszy PAT. Autor mieszkający w Kurytybie nie miał możliwości wyskoczyć na miasto lub do lasu i zebrać więcej informacji. Napisał to co czuł, właśnie ku pokrzepieniu serc, nawet tworząc fikcyjny obraz.
      W tamtym czasie nie dysponowano takim kompletem informacji, jaki posiadamy dzisiaj. Może trudno jest ci sobie wyobrazić, że nie było na miejscu korespondenta, który na bieżąco informował o rozgrywających się wydarzeniach. Z tego samego powodu nie podano pseudonimu dowódcy oddziału.
      Chyba ktoś tu zapomniał, albo nawet nie ma pojęcia, że wszystko to działo się w dobie konspiracji, a nie w blasku fleszy jak w dniu dzisiejszym. Pisząc "Nijak się to ma do faktów" domagasz się od brazylijskiego dziennikarza informacji, których nawet w Warszawie nie znano, a często i w sąsiedniej wsi.

      Twierdzisz, że "dla historyka to przede wszystkim dane statystyczne i bilans zysków i strat" . Na szczęście, historia to nie buchalteria i ważne są w niej również rzeczy, których nie da się ująć w cyfrach. To honor, patriotyzm i poświęcenie. Jest nim również moralne oddziaływanie faktu istnienia i trwania takiego oddziału jakim był oddział Hubala.
      Zacytuję tu wypowiedź płk Zygmunta Kosztyły, dyrektora Muzeum Wojska w Białymstoku i autora książki "Oddział Wydzielony W.P. majora Hubala":
      (...)chcę stwierdzić, że działalność organizacyjno - bojową Hubala i jego oddziału należy zaliczyć do zjawisk wyjątkowych w historii polskiego ruchu oporu. Miała ona ogromne znaczenie dla budzenia w społeczeństwie polskim ducha oporu przeciwko okupantowi, były ucieleśnieniem idei czynnej walki z najeźdźcą. W warunkach klęski wrześniowej opór oddziału Hubala miał szczególnie duże mobilizujące znaczenie. Był skuteczną, patriotyczną demonstracją o znaczeniu moralnym i politycznym. Przyczynił się do przełamania nastrojów apatii i bierności.
      (...) Żadne poczynania organizacyjne nie potrafiły przemówić do społeczeństwa tak przekonywująco jak to uczynił umundurowany i uzbrojony oddział majora Hubala.


      Usuń
  3. Mój dziadek był gajowym podczas okupacji w lasach pod Łodzią dokładnie we wsi Lipnica. Czynnie pomagał partyzantom np. informując o ruchach Niemców, którzy byli w Mieście Przysucha. Poza tym cały czas pędził bimber. Ponoć bardzo lubiany przez partyzantów ;-)

    OdpowiedzUsuń