Strony

poniedziałek, 30 marca 2020

Hucisko: zwycięstwo

    Kiedy od strony Skłobów umilkły strzały, a do oddziału nie powrócił ani patrol pchor.  „Barbarycza”, ani dwaj wysłani mu na pomoc kawalerzyści, stało się jasne, że Hubalczyków czeka otwarte starcie z Niemcami.
    Wobec tego major Dobrzański wydał wachm. Józefowi Alickiemu, pełniącemu tego dnia służbę oficera inspekcyjnego, rozkaz ogłoszenia alarmu w pododdziałach. Zarządził również ściągnięcie żołnierzy piechoty z wysuniętych placówek i zastąpienie ich ruchliwymi patrolami konnymi. Z meldunków tych ostatnich wynikało, że Niemcy nadciągają w kierunku Huciska od strony północno-wschodniej. Dlatego też I pluton plut. Antoniego Kisielewskiego (ps. „Kisiel”) zajął stanowiska na skraju wsi, właśnie od strony północno-wschodniej, natomiast dwie drużyny II plutonu plut. Antoniego Bilskiego obsadziły pozycje na skraju lasu, w odległości 700 m od Huciska, w kierunku wschodnim. Siły te liczyły łączenie około sześćdziesięciu żołnierzy, dysponujących bronią maszynową. Trzecia drużyna II plutonu, pluton gospodarczy oraz pluton kawalerii (łącznie około trzydziestu ludzi) stanowiły odwód. Przy Majorze byli również ksiądz kapelan Ludwik Mucha („Pyrka”) oraz uł. Marianna Cel („Tereska”).


Walki piechoty
    Pierwszy do walki wszedł pluton Kisielewskiego. Żołnierze dostrzegli Niemców około godziny 9.30, lecz zgodnie z wcześniej wydanym rozkazem, nie strzelali, dopóki przeciwnik nie zbliżył się na dostateczną odległość. Zająłem miejsce na samym skraju wsi, mając pod ostrzałem drogę między zagajnikiem i polem – wspominał Józef Drabik z I plutonu. –  Nie czekaliśmy zbyt długo, bo ok 1/2 godziny – w odległości około 1/2 km zobaczyłem pierwszego Niemca. Wobec tego że ogień mieliśmy rozpocząć na rozkaz, przez dłuższy okres czasu prowadziłem Niemca na muszce. Dopiero gdy zbliżyli się na ok 60-80 m padł rozkaz ognia. Rozpoczęła się normalna strzelanina. Niedługo potem został ostrzelany II pluton, który również odpowiedział ogniem.
    Aby uniemożliwić Niemcom obejście polskich pozycji, plutonowy Bilski odkomenderował drużynę kaprala Teofila Biegaja („Teo”) na skraj lewego skrzydła. W pośpiechu pobieramy amunicję, granaty, lekką broń z wózka, który stał na podwórku, udajemy się na wyznaczone stanowiska. […] Nasz karabin maszynowy ustawiony jest w krzakach tak, że go nie widać, a my na przedpolu walki mamy dobrą widoczność. Biegaj kilkakrotnie ostrzelał patrole przeciwnika, pojawiające się na przedpolu, udaremniając tym samym próby wyjścia na polskie tyły. Ostatecznie Niemcy zrezygnowali z tych zamiarów i na tym odcinku zapanował względny spokój. Napisałem meldunek do Hubali, że tu bezczynnie siedzimy – opowiadał później „Teo”.
    Tymczasem plutony piechoty nadal prowadziły walkę. Na odcinku Kisielewskiego udało się odeprzeć przeciwnika i utrzymać pozycje. Żołnierze przejęli nawet pewną inicjatywę. Pierwszy pluton posuwa się naprzód dążąc do zwarcia, Niemcy naprzód idą niechętnie – zanotował pchor. Henryk Ossowski „Dołęga” w prowadzonym przez siebie dzienniku. Według relacji Henryka Krzysztoforskiego (ps. „Krzysztof”) trzykrotnie atakowali na bagnety, za każdym razem posuwając się do przodu o „kilka kroków”.
    Zdecydowanie gorzej przedstawiała się sytuacja na stanowiskach II plutonu. Co prawda, w zapiskach Ossowskiego pojawia się tylko lakoniczna informacja, że Bilski ze swoimi ludźmi znajdował się w lesie, do którego nieprzyjaciel wcale nie wchodzi. Z powojennych relacji Hubalczyków wynika jednak, że w pewnym momencie odczuwalnie wzrósł niemiecki nacisk na prawe skrzydło Bilskiego, znajdujące się najbliżej niedokończonej drogi ze Skłobów. Linia zachwiała się i część żołnierzy zaczęła się cofać. Widząc to, Major zdecydował się wzmocnić siły na tym odcinku, rozkazując kpr. Biegajowi zostawić na zajmowanym stanowisku jedynie trzech żołnierzy z lekkim karabinem maszynowym i dołączyć do plutonu Bilskiego. Przybycie posiłków oraz nacisk na Niemców plutonu Kisielewskiego pozwolił Hubalczykom odzyskać poprzednie pozycje. Pewną rolę odegrała również postawa uł. Marianny Cel „Tereski”, która nie tylko opatrywała rannych, ale również biegała z pistoletem, grożąc zastrzeleniem każdemu, kto się wycofa.
    Warto dodać, że chwilowe zagrożenie na prawym polskim skrzydle nie zmąciło spokoju Majora. Jak wspominał Alicki, w alarmowych sytuacjach Hubal zachowywał zawsze zimną krew i nie było po nim widać żadnego napięcia. Walką pod Huciskiem dowodził ze wsi, chodząc wzdłuż ulicy i obserwując teren przez lornetkę. Towarzyszył mu ksiądz Mucha: W ferworze dowodzenia oberwało się nieco księdzu kapelanowi, który w najlepszej intencji podsuwał Majorowi różne warianty rozwiązania toczącej się bitwy, aż do wycofania się włącznie – zapamiętał plut. Stanisław Mieczkowski („Mieszko”).

Zniszczone niemieckie samochody na drodze
ze Skłobów do Huciska.
http://www.lexikon-der-wehrmacht.de


Działania plutonu kawalerii
    Mimo że jeszcze przed walką Hubal otrzymywał wiadomości, że Niemcy podchodzą z kierunku północno-wschodniego, spodziewał się raczej, że ich główne uderzenie nastąpi z zupełnie innej strony, od Końskich lub Przysuchy. Dlatego nawet już po wejściu piechoty w kontakt ogniowy z przeciwnikiem rozsyłał konne patrole, mające zorientować się, czy oddział nie jest okrążany.
    Na północ, w kierunku Ruskiego Brodu, wyruszył patrol pchor. Józefa Świdy (ps. „Lech”) z zadaniem rozpoznania szosy pomiędzy dwoma wspomnianymi wyżej miejscowościami.  Nie napotkał on jednak przeciwnika, a jedynie własnych żołnierzy, wysłanych uprzednio po konie wojskowe do oddalonego o blisko trzydzieści kilometrów majątku Białaczów pod Opocznem.
    Kluczowe znaczenie dla przebiegu walki miał jednak, wysłany wcześniej, patrol ppor. Marka Szymańskiego „Sępa”, który w towarzystwie plut. Władysława Maćkowiaka i kpr. Mariana  Stańczykowskiego „Pomsty” miał sprawdzić kierunek południowy, od strony Niekłania. Kawalerzyści dotarli na skraj lasu pod Lelitkowem, gdzie przez lornetki lustrowali okolicę. Panował tam jednak spokój, przeciwnika nigdzie nie było widać. Wracając Hubalczycy dostrzegli niemieckie samochody, stojące na niedokończonej drodze ze wsi Skłoby. Nie miały one żadnego ubezpieczenia, kierowcy spokojnie rozmawiali i przechadzali się między pojazdami, czekając na wynik walki. Być może to otaczający ich gęsty zagajnik dawał im złudne poczucie bezpieczeństwa.
    Wobec powyższego, ppor. Szymański wysłał plut. Maćkowiaka z meldunkiem do Majora i prośbą o dalsze instrukcje.  Po wysłuchaniu relacji Dobrzański zdecydował się wykorzystać nadarzającą się okazję. Wezwał do siebie wachm. Alickiego i wydał mu polecenie zaatakowania niemieckiej kolumny. Zabierajcie dużo granatów i nie żałujcie ich. Samochody spalić  - miał powiedzieć. Jednocześnie wysłał „Tereskę” z zadaniem poinformowania piechoty, że ma przejść do ataku gdy tylko usłyszy wybuchy granatów na niemieckich tyłach.
    Z racji tego, że znaczna część konnych przebywała na patrolach, pluton kawalerii liczył w tamtym momencie zaledwie trzynastu jeźdźców. Byli to: wachm. Józef Alicki, ppor. Zygmunt Morawski „Bem”, wachm. Józef Świda „Lech”, plut. Stanisław Kagankiewicz, plut. Józef Pruski „Ułan”, kpr. Franciszek Głowacz „Lis”, kpr. Władysław Jura „Jerzy Fala”, kpr. Antoni Lisiecki „Zemsta”, uł. Zygmunt Bobrzyk „Roch Kowalski”, uł. Roman Brajer, uł. Tadeusz Madej „Nawrocki”, Zygmunt Bobowski „Budziwój” oraz wachm. Romuald Rodziewicz „Roman”, który dołączył na ochotnika. Prowadzeni przez plut. Maćkowiaka tuż przed godziną 11-tą dotarli do oczekujących w zagajniku „Sępa” i „Pomsty”. Pięciu, w tym wachm. Świda”, pozostało z końmi, zaś reszta podzieliła się na trzy grupy. Środkową objął wachm. Alicki, lewą ppor. Morawski, a prawą ppor. Szymański. Na lewym skrzydle Polaków znajdował się również plut. Kagankiewicz z erkaemem, którego długa seria dała sygnał do ataku.
    Gdy otwieramy ogień, robi się sądny dzień – dla Niemców. Prujemy jak na strzelnicy – relacjonował po wojnie wachmistrz Rodziewicz – Idą w ruch granaty. Wyskakujemy na szosę, plujemy z pistoletów do chroniących się Niemców. Mnie zacina się pistolet, gdy składam się do oficera niemieckiego. „Sęp”kładzie go trupem u moich stóp. Problemów z bronią nie miał za to plut. Pruski: […] otwieramy huraganowy ogień, mój rkm spisuje się na piątkę, bo ani razu się nie zaciął, tylko na króciutko przerywał swoją melodię kiedy mu zmieniałem magazynek.
    Zaskoczenie było całkowite. Wystraszeni Niemcy z początku nie byli nawet w stanie zorganizować obrony. Hubalczycy obrzucili samochody granatami, a potem sięgnęli po broń krótką – była ona najskuteczniejsza w walce z bliskiej odległości. Potwierdzają to zresztą dokumenty niemieckie. W zachowanych wnioskach odznaczeniowych za starcie pod Huciskiem czytamy:  gdy konnica polska od tyłu zaatakowała kolumnę wozów, Sauer wraz z von Jeną odparował atak z bliskiej odległości pomimo iż był uzbrojony tylko w pistolet. Rozgorzała walka o posiadanie wozów. Dzięki jego osobistej odwadze udało się razem z Oberfuhrer von Jeną i dwoma innymi kierowcami powstrzymać wroga tak długo aż nadeszła pomoc, a tym samym uratować część pojazdów. Dokumenty te są o tyle ciekawe, że pozwalają poznać wydarzenia z niemieckiej perspektywy, ale również dostarczają nazwisk wybranych SS-manów, którzy tamtego marcowego dnia znaleźli się pod Huciskiem.
    Wspomniany wyżej oberführer Leo von Jena dowodził wówczas 8. pułkiem SS Totenkopfstandarte. Hauptscharführer Karl Saur był podoficerem (odpowiednikiem naszego sierżanta sztabowego) przy sztabie wyższego dowództwa SS - Wschód.  Stopień  hauptscharführera miał też August Eisfled, kierowca dowódcy policji i SS w Radomiu, oberführera Fritza Kaztmanna. Ten ostatni również, według dokumentów, miał znajdować się na miejscu walki. W bitwie tej leżał w pierwszej linii i kierował ogniem. Udało mu się wyeliminować wrogą załogę uzbrojoną w karabiny maszynowe. […] Przy wycofaniu się został on osobiście aż do końca na linii ognia, zabezpieczając z nieliczną grupą żołnierzy odwrót  - czytamy we wniosku. Ale czy rzeczywiście tak było?
    Wydaje się, że w tym wypadku należy z dużą ostrożnością traktować wszystkie superlatywy, jakie wygłaszane są pod adresem niemieckich dowódców i żołnierzy. Wątpliwym jest, by dowódca tej rangi co Katzmann znajdował się w pierwszej linii, walczącej z Hubalową piechotą. Plutonowy Pruski wspominał jednak, że tuż przed atakiem na kolumnę samochodową widział wrogich oficerów, oglądających przez lornetkę przebieg walki. Być może to w tym gronie należałoby szukać oberführera Kaztmanna.

Jeden z niemieckich samochodów, zniszczony pod Huciskiem przez kawalerię.
Zdjęcie z portalu Ebay

    Chociaż przechowywane w zbiorach Instytutu Pamięci Narodowej dokumenty w samych pozytywach przedstawiają zachowanie oficerów SS w czasie ataku na kolumnę, sądzić raczej należy, że rację tutaj mają Hubalczycy. Z ich wspomnień wynika, że większość Niemców albo schowała się pod samochody, albo próbowała zorganizować obronę z rowu po drugiej stronie drogi.  Umożliwiło to kawalerzystom zniszczenie części pojazdów. […] ktoś krzyczy: Palić auta! Strzelamy w maski, ale w przodzie nie ma baków benzynowych  - relacjonował Pruski. - Strzelamy gdzie kto może, a drudzy podpalają zapałkami, trochę nieostrożnie, bo benzyna wybucha i niektórzy mają poopalane rzęsy. Już w czasie ataku od strony Skłobów nadjechało auto osobowe, w którym siedział niemiecki oficer wysokiej rangi - „pułkownik ze swym adiutantem i kierowcą”, jak zapamiętał Alicki. Samochód został obrzucony granatami i ostrzelany, a jego pasażerowie zginęli. Uratować się miał jedynie młody chłopak w mundurze, który krzyknął, że jest Polakiem. Próbował dostać się do oddziału i w drodze złapali go Niemcy. (Miał być synem właściciela majątku w Chlewiskach i po walce dołączył do plutonu Stanisława Mieczkowskiego. Według niektórych relacji miał się później okazać konfidentem, jednak sam „Mieszko” o tym nie wspomina).
    Wybuchy na tyłach wprowadziły zamieszanie w szeregach Niemców, nacierających na stanowiska piechoty. Obawiali się, że zostali okrążeni, zaczęli więc się wycofywać. Zgodnie z rozkazami Hubala, plutony Kisielewskiego i Bilskiego przeszły do natarcia, jednak części sił przeciwnika udało się dotrzeć w pobliże drogi z samochodami. Gdy po dwugodzinnej walce przed Huciskiem czołówka została przez wroga odcięta, pod silnym obstrzałem wroga Ulbrich zarządza odwrót przecinając okrążenie, ratując tym swoją grupę. Obersturmführer Herbert Ulbrich pełnił funkcję adiutanta Katzmanna i za działania pod Huciskiem został przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Zasługi Wojennej (Kriegsverdienstkreuz).
    Pojawienie się uciekającego przeciwnika przyniosło realną groźbę odcięcia plutonu kawalerii. Wachmistrz Alicki rozważał co prawda zaatakowanie i zniszczenie reszty niemieckich sił, jednak na zrealizowanie tego zamiaru zabrakło mu amunicji. Kawalerzyści wycofali się więc do koni, uprzednio zabierając proporczyki ze zniszczonych samochodów sztabowych.  Zatykamy je naszym koniom za uzdy – wspominał Pruski.
    Wraca kawaleria. Natarli szczęśliwie, granatami zniszczyli 4 samochody, zastrzelili kilku oficerów młodszych i pułkownika, który już w czasie akcji na szosie przyjechał, i zabili sporo uciekających w popłochu Niemców – zanotował adiutant Ossowski. - Pierwszy bój wygraliśmy na całej linii mimo dziesięciokrotnie liczniejszego npla.

Po walce
    Niemcy opuścili Skłoby w południe, swoich zabitych i rannych zabierając do pałacu w Chlewiskach. W tym czasie Hubal zrobił zbiórkę, na której podziękował żołnierzom za ich postawę w walce. Później zjedzono wczesny obiad. Niektórzy z oddziału obchodzili pole niedawnego starcia, zbierając pozostawioną przez wroga broń.  Kawalerzyści pokazywali sobie wzajemnie łupy, zdobyte podczas wypadu na samochody. Oprócz wspomnianych proporczyków, była to głównie broń krótka, ale także binokle w złotej oprawie i naramiennik zabitego pułkownika, który kapral „Pomsta” wręczył Majorowi.
    Według sporządzanych na bieżąco zapisków Ossowskiego, odniesione zwycięstwo wprawiło wszystkich w znakomity nastrój: Duch panował świetny, a pluton kawalerii wykazał ogromną brawurę i odwagę. Jak jednak podkreślał Mieczkowski, Hubalczycy nie przewidywali, że walki z Niemcami rozpoczną się tak wcześnie. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie coraz trudniej  - wyznawał. W podobnym tonie wypowiadał się również Alicki, według którego Dobrzański nie upajał się zwycięstwem, wiedział, że to tylko „kropla w morzu”. Spodziewał się również, że pluton konnych zlikwiduje resztę uciekających Niemców. Jak wiemy, stało się jednak inaczej.
    Reszta dnia upłynęła na przygotowaniach do opuszczenia wsi. Na rozkaz Hubala dowódcy drużyn mieli sporządzić zestawienie strat w swoich pododdziałach. Rannych odesłano do Ruskiego Brodu, do księdza Edwarda Ptaszyńskiego, niestety w drodze jeden z nich zmarł. O ósmej wieczorem oddział wymaszerował z Huciska i przez Niekłań, Odrowąż dotarł do Szałasów.

Starty obu stron
Grób strz. Władysława Saka na cmentarzu
w Ruskim Brodzie
    W wydanym 4 kwietnia 1940 roku komunikacie Hubal informował o zwycięskiej dla niego walce pod Huciskiem oraz o poniesionych stratach. Wynosić one miały 2 zabitych oraz 2 rannych. Przy obecnym stanie źródeł ustalenie dokładnej liczby poległych w tym starciu nie jest, niestety, możliwe. Z całą pewnością jednak było to znacznie więcej niż podano we wspomnianym komunikacie.
    Jeszcze przed rozpoczęciem samej walki, w wyniku potyczek patroli, oddział stracił 10 ludzi – zabitych lub wziętych do niewoli. Liczbę tę można ustalić precyzyjnie na podstawie zapisków adiutanta oddziału, pchor. Ossowskiego. Większą trudność stanowią już polegli w czasie właściwego starcia. Część z nich we wspomnieniach kolegów wymienianych jest bez podania nazwisk, nie wiadomo więc, czy Hubalczycy mówią np. o kilku różnych przypadkach lub jednym i tym samym, nieco inaczej zapamiętanym przez kolejne osoby.
    Nie ulega wątpliwości, że w czasie walk zginął strzelec Władysław Sak – został znaleziony następnego dnia i pochowany przez miejscową ludność na cmentarzu w Ruskim Brodzie. W drodze do księdza Ptaszyńskiego zmarł z ran pchor. Józef Woźniakowski. Po kilku dniach zostały odnalezione również ciała dwóch nieznanych z nazwiska kadetów, którzy spoczęli na cmentarzu w Nadolnej. Kapral Teofil Biegaj był świadkiem śmierci trzech kolegów. Wacław Lisowski zapamiętał jednego, którego opis śmierci pokrywa się z podanym przez Biegaja, jest to więc prawdopodobnie  sama osoba. Najbezpieczniej więcej przyjąć, że w dniu 30 marca 1940 roku zginęło, dostało się do niewoli lub zmarło z ran kilkunastu Hubalczyków.
    Równie trudna do ustalenia jest wysokość strat niemieckich. W oficjalnej dokumentacji mowa o jedynie 3 zabitych kierowcach, przy czym jeden zmarł z ran. Zarówno wachmistrz Alicki, jak i plutonowy Maćkowiak twierdzą zgodnie, że podczas ataku na kolumnę samochodową zginął pułkownik ze swoim adiutantem i kierowcą. W relacji składanej Zygmuntowi Kosztyle w 1981 roku Alicki twierdził, że przy pojazdach zginęło około dwudziestu Niemców. W dzienniku Ossowskiego figuruje liczba około czterdziestu zabitych oraz kilkunastu rannych. Ze wszystkich polskich relacji ta jest najbardziej wiarygodna, gdyż spisywana na bieżąco. W czasie starć przed walką w Stefankowie zginął również – nieznany z nazwiska – dowódca 4 kompanii, a pod samym Huciskiem został ciężko ranny wysokiej rangi oficer, którego opatrywali mieszkańcy Skłobów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz