poniedziałek, 1 lutego 2021

Szałasy - zanim padły strzały

Walka pod Szałasami jest jednym z dwóch największych starć, jakie oddział Hubala stoczył z Niemcami. W wielu opracowaniach i artykułach znaleźć można informację, że była ona kolejnym spektakularnym triumfem, odniesionym nad znacznie liczniejszym przeciwnikiem. Ale czy rzeczywiście można tak nazwać próbę wyrwania się z okrążenia, zakończoną powodzeniem jedynie dla połowy oddziału?

 

Przemarsz na nowe kwatery

Po zwycięstwie odniesionym 30 marca pod Huciskiem, oddział musiał opuścić gościnną dotąd wieś. Wygrana z pewnością pozytywnie wpłynęła na nastroje, o czym świadczą słowa z dziennika oddziału, zapisane przez pchor. Henryka Ossowskiego „Dołęgę”: Pierwszy bój wygraliśmy na całej linii, mimo dziesięciokrotnie liczniejszego nieprzyjaciela. Duch panował świetny, a pluton kawalerii wykazał ogromną brawurę i odwagę. Niektórzy żołnierze zdawali sobie jednak sprawę, że to zaledwie początek rozprawy z Niemcami. Jednym z nich był dowódca drużyny w II plutonie piechoty, plut. Stanisław Mieczkowski. […] nie liczyliśmy się z tak wczesnym rozpoczęciem działań przez Niemców. Zdawaliśmy sobie sprawę, że będzie coraz trudniej – przyznawał.

Świadomy tego był również sam major Dobrzański. Nie upajał się zwycięstwem, przeciwnie, dostrzegał powagę sytuacji. W jego ocenie już w momencie walki pod Huciskiem oddział zamknięty był w czworoboku, którego ściany tworzyły główne szosy i tory kolejowe, obsadzone przez nieprzyjaciela. Musimy się gdzieś przerwać – powiedział wachm. Józefowi Alickiemu. – Wybrałem lasy suchedniowskie. Tam będziemy musieli rozerwać kordon, choćby nam przyszło bagnetem otwierać sobie drogę. Przebicie się w tym miejscu umożliwiłoby Hubalowi dalszy marsz w kierunku Gór Świętokrzyskich, gdzie zamierzał ukryć się do czasu ogólnopolskiego powstania i tylko sporadycznie „szarpać” Niemców. Byłaby to zresztą realizacja ustaleń z ppłk. Leopoldem Okulickim, który kilka tygodni wcześniej przywiózł Dobrzańskiemu do Gałek ustne polecenie demobilizacji.

Przed opuszczeniem wsi Hubal wezwał do siebie dowódców plutonów i niektórych drużyn i nakazał przygotować się do drogi – piechurom dobrze opatrzyć nogi, całą amunicję i żywność załadować na wozy. Nie zdradził jednak kierunku, w jaki oddział się udawał. Iść mieli szosami, by przebyć jak największą odległość. Wymarsz nastąpił około godziny siódmej wieczorem. Przodem ruszyła kawaleria, poprzedzana przez patrol pod dowództwem ppor. Zygmunta Morawskiego „Bema”. Będąc w konnej szpicy w Odrowążu w pierwszych budynkach zaskoczyliśmy niemiecką placówkę – wspominał plut. Józef Pruski „Ułan”. Wbrew jednak przewidywaniom Majora, miejscowość była opuszczona przez przeciwnika, który pozostawił w niej jedynie niewielkie siły. Po rozstawieniu ubezpieczeń kawalerzyści zaczekali na dowódcę, który nadciągnął z resztą oddziału po mniej więcej godzinie.

Dla piechurów nie był to łatwy marsz. Niektórzy chłopi wzięci na podwody uciekali, zostawiając konia i wóz – skarżył się Mieczkowski. Rannym i słabszym fizycznie pozwolono podróżować na wozach. Po dotarciu do Odrowąża, zatrzymano się przy jednej z tamtejszych restauracji. Hubal obudził właściciela, który przekazał żołnierzom trochę żywności, w tym chleb i kiełbasę. Po krótkim odpoczynku, już teraz całością sił, oddział ruszył dalej, w kierunku Odrowążka.

W drodze Major podzielił się z Alickim dalszymi przemyśleniami na temat niedawno stoczonej walki pod Huciskiem. Uważał on, że był to jedynie atak symulowany, mający zepchnąć Polaków w lasy przysuskie. Czekać tam miały większe siły przeciwnika, wsparte artylerią. Atak plutonu kawalerii na kolumnę samochodów na niemieckich tyłach, uniemożliwił przeciwnikowi wezwanie silnych posiłków, stacjonujących w Chlewiskach i Szydłowcu, a to z kolei przesądziło o jego klęsce. Zwycięstwo pod Huciskiem nie rozwiązywało jednak sytuacji oddziału, który nadal miał przed sobą znacznie liczniejsze jednostki wroga i w każdej chwili mógł stanąć wobec konieczności kolejnego starcia z nimi.

Na razie jednak dalszy marsz odbył się bez żadnych przeszkód i nad ranem 31 marca Hubalczycy dotarli do zespołu wsi Szałasy. 

 

Leśniczy Wacław Biedrzycki, współpracownik
oddziału Hubala.
Zbiory rodzinne Cezarego Biedrzyckiego


Wcześniejsze kontakty oddziału z Szałasami

Nie był to pierwszy raz, kiedy pojawili się w tych stronach. Jeszcze jesienią poprzedniego roku, w pierwszej połowie października, ułani zatrzymali się na postój w gajówce Rosochy. Było ich wtedy trzydziestu sześciu. Wrócili w te strony niecały miesiąc później, kiedy na początku listopada pod Cisownikiem stracili niemal wszystkie konie i ponownie zakwaterowali się w Rosochach. Przedłużająca się obecność na tym terenie umundurowanego oddziału mogła zwrócić uwagę nie tylko mieszkańców pobliskich Szałasów, ale przede wszystkim okupanta. Dlatego gajowi Stanisław Dobrowolski i Jan Kwaśniewski zwrócili się do nadleśniczego Władysława Okonia z prośbą o interwencję i przekonanie Hubala, by przeszedł do konspiracji. Okoń podejmował takie próby dwukrotnie, jednak bez skutku. Major słuchał niby z powagą, znać było ironiczny grymas na jego twarzy, przygryzał wąsa i powiedział nam: […] „Dopóki mam ten mundur i broń przy sobie, to nigdy jej dobrowolnie wrogowi nie oddamy. Tym zaś, że walczymy w polskich mundurach, dokumentujemy tylko, że wojsko polskie egzystuje nadal [...]”. – relacjonował nadleśniczy.
Bliskim współpracownikiem oddziału został natomiast niemal od razu leśniczy Wacław Biedrzycki z leśnictwa Szałas, który zaraz po powrocie z działań wrześniowych na własną rękę zaczął konserwować i ukrywać broń, pozostawioną przez polskie jednostki. Major Dobrzański polecił mu utworzenie placówki organizacji konspiracyjnej Okręg Bojowy Kielce, do której Biedrzycki wciągnął miejscowych leśników i nauczycieli. Jedną z tych osób był Ignacy Mościński „Mość”, którego zadaniem było gromadzenie informacji na temat rozlokowania jednostek niemieckich, gromadzenie broni oraz funkcja przewodnika na tym terenie.

W pomoc Hubalczykom zaangażowana była również żona Biedrzyckiego, Helena. Jednego dnia udała się do dworku Sienkiewicza w Oblęgorku. Podobno Major już wcześniej kontaktował się z synem pisarza, czy to osobiście, czy to za pośrednictwem gajowego Dobrowolskiego. Zadaniem pani Biedrzyckiej było dostarczenie listu z prośbą o przekazanie owsa dla oddziałowych koni, a jej misja zakończyła się sukcesem. Sienkiewicz nakazał wydać furaż i załadować go na sanie, którymi przyjechała żona leśniczego.

Niestety, państwo Biedrzyccy nie doczekali kolejnego pojawienia się Hubalczyków w tych stronach. Z początkiem lutego zostali aresztowani i oboje zginęli z rąk gestapo, osierocając kilkuletniego synka.


Potańcówka w Szałasie Starym, kadr z filmu "Hubal".
Fot. z magazynu "Film", nr 8, 1973.


Złudzenie powrotu do domu

Oddział dotarł do Szałasów jeszcze w nocy, około godziny trzeciej rano, przedtem jednak Major zwolnił chłopskie furmanki. Żołnierze wkraczali do wsi grupami, zajmując kwatery w Szałasie Starym, zwanym też Komornikami. Trudno dziś dokładnie odtworzyć rozmieszczenie poszczególnych drużyn. Wiadomo jedynie, że pierwszą chałupę od szosy, należącą do Józefa Borunia, zajęła drużyna kaprala Teofila Biegaja „Teo”, natomiast kwatera dowódcy znajdowała się w domu gajowego Jana Gomuły. Pierwsze wrażenie […], było złudzeniem powrotu do własnego domu. […] mamy dach nad głową , jesteśmy wśród swoich serdecznych ludzi, którzy starają się nam dopomóc we wszystkich sprawach – wspominał plut. Mieczkowski.

Major osobiście wyznaczył stanowiska ubezpieczeń, a później dowódcom pododdziałów i oficerowi ordynansowemu wydał polecenie sprawdzenia wart i zapoznania się z terenem. Po krótkiej odprawie pozwolił udać się na spoczynek, sam jednak najpierw zjadł śniadanie i jakiś czas spędził jeszcze nad mapami, zanim położył się spać.

Przybycie oddziału do wsi spotkało się z bardzo ciepłym, jeśli nie entuzjastycznym przyjęciem. […] kobiety na wyścigi gotowały hubalakom gorącą strawę, wynosiły z kładówek kołacze, resztki poświątecznych pozostałości ­ - opowiadał mieszkaniec Szałasów, Stanisław Lisowski. Każda drużyna miała też własny przydział mięsa, z którego gospodynie na kwaterach gotowały rosół, a plutonowy Władysław Maćkowiak otrzymał polecenie zorganizowania wypieku chleba. – Dzieci przez szyby zaglądały do sąsiadów, aż im nosy na szkle się rozpłaszczały, żeby tylko żołnierzy zobaczyć – ciągnął dalej Lisowski dziewuchy po alkierzach jęły brwi czernić i czuby kręcić, chłopy latały po zagrodach, szukając kwaterki bimbru...

Poza tym radosnym poruszeniem, niedziela mijała spokojnie. Żołnierze odpoczywali po trudach nocnego marszu i wcześniejszej walce, o której szczegóły wypytywali ich teraz mieszkańcy wsi. Dopiero po południu zaczęły napływać niepokojące wiadomości. Powracający z kościoła w Odrowążu ludzie donosili o narastającej koncentracji sił niemieckich. Być może właśnie dlatego na początku Hubal nie chciał się zgodzić, kiedy miejscowi przyszli do niego z prośbą o pozwolenie zorganizowania zabawy z udziałem wojska. Twierdził, że w obecnych okolicznościach „nie czas na hulanie” i dopiero długie namowy sołtysa Władysława Kaczmarczyka przekonały go do zmiany zdania. Zastrzegł jednak, że wszystko ma się skończyć o określonej godzinie.

Potańcówka odbyła się w mieszkaniu Szczęśniaków. Tłok był, bo nawet stare baby przydreptały z kolonii pogapić się na hubalaków. Hubalową Tereskę z rąk do rąk wyrywali. Bawiono się jak przystoi, nikt nikomu ani złym słowem w oczy nie zaświecił – relacjonował Lisowski. Nie wiadomo, jak długo trwały tańce, plut. Maćkowiak wspominał tylko, że powracający koledzy obudzili go głośnym dzieleniem się wrażeniami. Sam major Dobrzański udziału w zabawie nie brał, jednak podobno na jego kwaterze słychać było dochodzącą muzykę i przez jakiś czas bawił się z córeczką gospodarzy, którą wziął za ręce i okręcał wokół siebie pobrzękując ostrogami.

Radosny nastrój prysnął jeszcze przed świtem. […] słychać było warkot motorów i charakterystyczne klekotanie czołgów - zapisał w dzienniku pchor. „Dołęga”. Nadchodzili Niemcy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz