środa, 29 listopada 2017

Hubal's boys czyli "relacja" M. Kalenkiewicza - cz. 2

Maciej Kalenkiewicz
(Część pierwsza)

Kluczowe znaczenie chronologii

Kontynuując rozważania o nowelce Hubalczycy Macieja Kalenkiewicza,  nie można na boku pozostawić chronologii tego utworu. Akcja zawiązuje się jesienią dynamicznym opisem starcia w Cisowniku, w skutek którego oddział stracił prawie wszystkie konie. Jednak gros wydarzeń utrwalonych przez "Kotwicza" rozgrywa się wiosną 1940 roku. Jest to okoliczność o tyle ważna, że samego autora nie było już wtedy wśród Hubalowych żołnierzy. W grudniu 1939 r. opuścił okupowany kraj i przedostał się do polskiego wojska formowanego we Francji. Nie można więc mówić w tym wypadku o "relacji świadka".
Gdy zasiadał do pisania swoich Hubalczyków, dalsze losy kolegów znał m.in. z listów ppor. Zygmunta Morawskiego "Bema". Tego ostatniego często jednak ponosiła fantazja, wiele faktów przekręcał, a inne całkowicie zmyślał. Tak było w przypadku rzekomej walki nad ciałem Majora, o które walczono dopóki odział nie "został odrzucony". 
Jest to zatem wątpliwe źródło, a przy tym wydaje się, że sam Kalenkiewicz korzystał z niego wybiórczo. Za przykład wystarczy opisana przez "Bema" demobilizacja oddziału w Gałkach, w marcu 1940 roku. Rozgoryczony, wspominał o odejściu niemal wszystkich oficerów, w tym Józefa Grabińskiego ("Pomian") i Józefa Karpińskiego ("Korab"), które najmocniej dotknęło Majora. Tymczasem "Kotwicz", pisząc o działalności Hubalczyków wiosną, nadal umieszcza ich jako głównych bohaterów swojego opowiadania.
To kolejny argument za tym, że mamy tu do czynienia nie z relacją, ale umiejętnym pomieszaniem osobistych przeżyć autora i literackiej fikcji.



Bliżej i dalej prawdy

Nie ma bowiem wątpliwości, że Kalenkiewicz tkał swoją nowelkę, sprawnie przeplatając wydarzenia bliższe i dalsze prawdzie. O tym, jak bardzo nieraz puszczał wodze wyobraźni, niech świadczy opis ppor. Marka Szymańskiego ("Sęp"): Młodych prowadził długowłosy Marek Sęp, o pięknej, bladej twarzy, okolonej puchem bokobrodów, w szamerowanym kożuszku, jakby wycięty z Grottgera. Jak w rzeczywistości wyglądał opisywany oficer, można zobaczyć na sąsiedniej fotografii.
 Marek Szymański "Sęp" (z prawej), u którego trudno dopatrzeć się
długich włosów i puchu bokobrodów.
To oczywiście drobiazg, mało znaczący dla całych losów oddziału. Znacznie ważniejsze są wydarzenia, które Kalenkiewicz uwiecznił na papierze, a które w rzeczywistości nigdy nie miały miejsca. Dlaczego zatem znalazły się w tekście? Myślę, że autorowi nie chodziło o dokładne odtworzenie losów Hubalczyków. Chciał przede wszystkim pokazać, że w okupowanym kraju wciąż trwa walka z wrogiem, uwypuklić rolę oddziału w polskim ruchu oporu. Wpływ na to miały również wspomniane już listy Morawskiego "Bema", od którego Kalenkiewicz zaczerpnął nieprawdziwą informację o odbiciu rasowych koni, utraconych w Cisowniku.
Jeszcze lepszym przykładem literackiej fantazji "Kotwicza" jest opis nieudanej zasadzki na dowódcę żandarmerii. Zajmuje on znaczną część nowelki.  [...] Hubal główną akcję powierzył „bażantom” [młodym żołnierzom]. Mieli oni ni mniej, nie więcej tylko schwytać generała żandarmerii dowodzącego obławą; porwać go właśnie ze środka wojska, które miało zetrzeć oddział Hubala. W tym celu Polakom udało się zdezorganizować łączność przeciwnika, pojawia się nawet element pościgu na motocyklu, ostatecznie jednak cała akcja kończy się niepowodzeniem. Żandarm został zaledwie ranny, a sam Major musiał ratować się ucieczką.
Powyższa historyjka pasowałaby może do wizerunku Hubala-Kmicica, romantycznego watażki, którego roznosi temperament  i na niemieckich tyłach sieje śmierć i zniszczenie. Wiadomo jednak, że w swojej dziewięciomiesięcznej historii Oddział Wydzielony właściwie nie podejmował przeciwko Niemcom żadnych akcji zaczepnych. A już na pewno nie miało to miejsca wiosną 1940 roku. Major dopiero szykował się do czynnych wystąpień, zbierając i szkoląc siły. Nie chciał też niepotrzebnie narażać ludności cywilnej. O zamachu na generała żandarmerii nie wspominał nigdy żaden inny Hubalczyk. Trudno posądzać ich o zbiorową amnezję albo cichą umowę, by ujawnieniem kompromitującego zakończenia akcji nie rzucać cienia na sylwetkę bohaterskiego dowódcy. Dlatego całe to wydarzenie należy włożyć między bajki.

Wola Chodkowska, Hucisko czy...?

Omawiana tu nowelka nie jest znana szerszemu gronu czytelników, nawet tych bardziej zainteresowanych historią Hubala. Do najszerzej rozpowszechnionych jej fragmentów należy rzekomy opis starcia pod Wolą Chodkowską. Siłą rzeczy budzi on spore kontrowersje, przede wszystkim ze względu na scenę rozstrzelania jeńców niemieckich przez Majora. Dlatego chciałam przyjrzeć mu się dokładniej i poddać go analizie, do której niezbędny będzie obszerniejszy cytat.  Zachowałam pisownię oryginalną, podkreślenia są moje.
Buki niosły dębom, a dęby jodłom ostatnie echa wybuchów. Zdawało się, iż wiosenna noc czarna, gęsta i dźwięczna drży jeszcze, rozhuśtana falą detonacji. Samochody płonęły krwawym dymem ognia, a benzyna z rozdartych zbiorników ciekła po chropawej nawierzchni szosy gorejącymi języczkami, sycząc i dobywając słupy różowej pary z przydrożnych rowów. W powietrzu unosiły się płaty palącego się płótna i benzynowy kopeć czarny, cuchnący i tłusty, zmieszany ze swędem palącej się gumy i nie rozwianych jeszcze gazów po amunicji. Raz po raz strzelał z pod stojących w ogniu brezentowych bud nagrzany nabój karabinowy, rozrzucając w ciemnościach nocy deszcz iskier. Łuska jego leciała w las, koziołkując i świszcząc nierówno.
Trzy pierwsze auta najwyżej strzelały płomieniami, tworząc bezkształtną masę ognia, kół, blachy, stłoczoną na pniu olbrzymiej jodły, zwalonej w poprzek szosy. Reszta płonęła, wyciągnięta rzędem, jak pochodnie, w równych, dwudziestometrowych odstępach.
W ostatnich wozach gasły jęki żołnierzy, których Franek Hlawa uwiązał przy kierownicach i zamknął budki szoferek. Za żonę i dzieci, żywcem spalone w stodole w Parzymiechach.
Ośmiu niemców zostało żywych. Stali w szeregu powiązani, przy nich olbrzymi Butrym i czterech Jaremów. [...] "Precz szczeniaki!" - syknął Hubal. Szedł powoli, od prawego skrzydła, mały, w półkożuszku, z rękami w kieszeniach. Harap, zawsze na napięstku nanizany, wlókł się za nim, szeleszcząc ruchliwym końcem po szosie. Uwieszony na szyi Vis chwiał się, puszczony luźno. Przed każdym z jeńców Hubal stawał i rękę z kieszeni wyjmował. 
Osiem miał naboi w pistolecie.  
Już na pierwszy rzut oka można zauważyć, że Kalenkiewicz nigdzie nie wspomina, gdzie odbyło się wspomniane przez niego wydarzenie. Zaznacza jednak wyraźnie, że miało ono miejsce wiosną. Dlatego dziwić może, że w pracach niektórych autorów opis ten dotyczy starcia pod Wolą Chodkowską (1 X 1939). Jako pierwszy zinterpretował go w ten sposób Jan Erdman w swojej biografii M. Kalenkiewicza (J. Erdman, Droga do Ostrej Bramy, Warszawa 1990, s. 63-64). Za nim, zupełnie bezkrytycznie, przepisał go wspomniany już Łukasz Ksyta (Ł. Ksyta, Major Hubal. Historia prawdziwa, Warszawa 2014, s. 123), a od niego z kolei zaczerpnął Jacek Komuda, pisząc swojego Hubala.  Wydaje się jednak, że dwaj ostatni autorzy nie mieli w ręku tekstu całego utworu "Kotwicza", a jedynie fragment przytoczony przez Erdmana (Ksyta zresztą odwołuje się do niego w przypisie). Obaj są jednak historykami z wykształcenia i dziwi trochę, że zrezygnowali ze sprawdzenia wiarygodności treści Hubalczyków, traktując z automatu utwór literacki jako wiarygodne źródło do historii Oddziału.
Zresztą, przeciwko Woli Chodkowskiej przemawia nie tylko wiosenna pora potyczki. Kiedy oddział Majora jesienią starł się z załogą niemieckiej ciężarówki, wcale nie doszło do rozstrzelania jeńców wojennych. Wspominali o tym sami mieszańcy tej wsi. Szerzej pisałam o tym tutaj, wskazując merytoryczne błędy w powieści J. Komudy.
Zygmunt Morawski "Bem"
Zbiory J. Smolki

Wróćmy jednak do cytowanego fragmentu. Jaką inną, wiosenną walkę, mógł mieć na myśli Kalenkiewicz? Skojarzenie nasuwa się samo: bitwę pod Huciskiem. Przemawiać za tym mogłoby spalenie niemieckich samochodów - wiadomo przecież, że to atak na kolumnę na tyłach przeciwnika pozwolił Hubalczykom uzyskać przewagę, zasiać panikę i wreszcie wygrać całe starcie. "Kotwicza", co prawda, nie było już w Oddziale, jednak barwny opis bitwy otrzymał od ppor. Morawskiego. Jak przystało na "Bema", jest on pełen przesady i nieprawdziwych wiadomości, dla Kalenkiewicza jednak był wtedy prawdopodobnie jedynym źródłem informacji o tym zwycięstwie: Pod Huciskami zostaliśmy otoczeni i zmuszeni do walki. [...] Walkę tę rozstrzygnąłem ja, najechawszy Niemcom na tyły z podplutonem [!] kaw. Siła mego oddziału wynosiła 14 koni i ludzi. Do walki poszło 3 ludzi z jednym rkm. Niemców zastaliśmy w samochodzie na szosie i widzieliśmy ich 1 linię tyraliery, która atakowała naszą piechotę, w sile koło 4 bat. piechoty i SS. 168 [!]  samochodów spaliliśmy, koło 300 niemców padło na miejscu, rannych byłem zmuszony kazać dobić gdyż nie mieliśmy dla nich szpitali i obozów. Z dobitymi straty niemców wynosiły 1200-2500 ludzi, w tym trzydziestu kilku oficerów. Podanych tu liczb nie należy brać oczywiście poważnie. Warto za to zwrócić uwagę na fragment o dobijaniu rannych. Nic nie wskazuje na to, by rzeczywiście miało ono miejsce, jednak mogło posłużyć jako inspiracja dla Kalenkiewicza. Tylko rolę "karzącej ręki sprawiedliwości" przypisał nie "Bemowi", a podziwianemu dowódcy.

Czy rzeczywiście mamy tu jednak do czynienia z wizją bitwy pod Huciskiem? Przeczy temu wytłuszczone przeze mnie zdanie o jodle, zwalonej w poprzek drogi. Kiedy 30 marca Hubalczycy starli się z Niemcami, nie mieli czasu na przygotowywanie tego rodzaju zasadzek. Przyjęli bitwę w czasie narzuconym im przez przeciwnika. Prawdopodobne więc, że  opisana przez Kalenkiewicza walka stanowi w całości jego literacki wymysł  i w ogóle nie miała miejsca w rzeczywistości.

* * *
Nowelkę "Kotwicza" najtrafniej podsumował Erdman, który napisał:  Nie należy więc traktować tego tekstu jako historię. Jest to raczej ilustracja. Ilustracja barwna, dobrze napisana, jednak nie mogąca stanowić wiarygodnego źródła do historii Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz