niedziela, 28 kwietnia 2019

4 bzdury na temat śmierci Hubala

Pamiątkowy głaz w miejscu śmierci Hubala
i kaprala "Rysia". Tu jeszcze bez szańca
z polnych kamieni. Połowa lat 60-tych.
Wielkimi krokami zbliża się 79-ta rocznica śmierci majora Hubala. Z tej okazji w internecie pojawiają się już różnej maści artykuły, mające upamiętnić jego działalność i ostatnią walkę. Niestety, w artykułach tych często roi się od błędów, a nieświadomi niczego czytelnicy udostępniają je dalej, sprzyjając rozpowszechnianiu nieprawdziwych informacji. Pół biedy, gdyby jeszcze autorzy wspomnianych artykułów chcieli uwzględnić proponowane im poprawki. Niestety, wielu z nich "wie lepiej", powołując się na wiadomości z portalów typu ściąga.pl lub innych podobnych serwisów. Nie pozostaje więc nic innego, jak zazgrzytać zębami i przygotować krótki spis najczęściej pojawiających się błędów wraz z odpowiednimi komentarzami. 

Major Dobrzański zginął rankiem, 30 kwietnia 1940 roku w zagajniku "Zaczynki", oddalonym około pół kilometra od wsi Anielin. Ułani odpoczywali po nocnym przemarszu i we śnie zaskoczyli ich Niemcy. Zaskoczenie musiało być jednak porównywalne dla obu stron, skoro jeden z żołnierzy Wehrmachtu natknąwszy się na śpiącego wartownika, nie tylko pozwolił mu się obudzić, ale również rozbroić. W gęstym, niskim zagajniku wywiązała się chaotyczna strzelanina, jednak większości Polaków udało się cało wydostać z lasu. Oprócz majora zginął jedynie jego luzak, kapral Antoni Kossowski "Ryś", którego miejsce pochówku także pozostaje nieznane do dzisiejszego dnia. (Więcej na temat wydarzeń z 30 kwietnia 1940 roku możecie przeczytać w tym wpisie.)
Przyjrzyjmy się teraz wspomnianym błędom, które z taką częstotliwością pojawiają się w przeróżnych okolicznościowych wpisach na temat Hubala.

  1. Stoczył wiele zwycięskich walk z okupantem. Ten zwrot brzmi bardzo dobrze, jednak bohaterska postawa Majora jest niekwestionowana i nie potrzebuje sztucznego dodawania mu chwały w ten sposób. W rzeczywistości bowiem "wiele" to zaledwie sześć w przeciągu siedmiu (!) miesięcy, a jedynie trzy z nich można uznać za zwycięskie dla Polaków (pod Wolą Chodkowską, Starachowicami i Huciskiem). Nie ujmuję tutaj niczego Majorowi ani jego zdolnościom jako dowódcy. Chcę jedynie podkreślić, że na tamtym etapie istnienia jego oddziału priorytetem nie było prowadzenie walki zbrojnej ze znacznie silniejszym przeciwnikiem. Dobrzański unikał starć, by maksymalnie zredukować ryzyko wykrwawienia swoich sił i narażenia miejscowej ludności na niemieckie represje. Chociaż wielokrotnie zaznaczał konieczność nieskładania broni przeciwko okupantowi, nie miał na myśli bezsensownej, skazanej z góry na porażkę walki z wielokrotnie silniejszym przeciwnikiem. Dopóki front zachodni milczał, skupiał się na gromadzeniu broni, budowaniu sieci kontaktów oraz szkoleniu ochotników, którzy w przyszłości mieli zasilić jego szeregi. Więcej na temat wszystkich walk oddziału przeczytacie w artykule Czy Hubal bił Niemca?
  2. Hubalczycy zwycięsko wyszli z walki pod Szałasami. Pozostając jeszcze na chwilę przy temacie walk stoczonych przez żołnierzy Dobrzańskiego należy podkreślić, że wbrew powszechnemu przekonaniu, starcie pod Szałasami (1 kwietnia), nie było wcale zwycięskie! Hubalczycy zostali wówczas otoczeni przez przeważające siły SS i policji i w serii wielu walk i potyczek usiłowali wyrwać się z okrążenia. Ostatecznie, po kilku nieudanych próbach, major doszedł do wniosku, że kawaleria i piechota powinny przebijać się osobno. Powiodło się jedynie ułanom, natomiast piechota pozostała w matni. Stojący na jej czele ppor. Marek Szymański "Sęp" zdecydował podzielić żołnierzy na mniejsze grupki, a niektórym w ogóle pozwolił odejść do domu. W ten sposób piechota majora Dobrzańskiego właściwie przestała istnieć. Trudno to więc uznać za starcie zakończone sukcesem. Podobnie oceniał je zresztą jeden z żołnierzy Hubala, a później badacz jego dziejów, Jan Sekulak ("Dago"): Mimo bohaterstwa hubalczyków, mimo wielu lokalnych sukcesów (walki toczyły się w lesie, w wielu miejscach), ostateczny wynik boju był dla żołnierzy majora niekorzystny. Nie mógł być inny. Przeciw tysiącom esesmanów walczyło niespełna 80 hubalczyków. Oddział został okrążony i tylko garstce ułanów pod dowództwem Hubala udało się wyrwać z kotła.   
    Na temat walk pod Szałasami zamierzam jeszcze przygotować osobny obszerny wpis.
  3. Pod Anielinem oddział Hubala został otoczony przez 7 tysięcy żołnierzy wroga. To jedna z tych bzdur, przy których ręce zupełnie opadają.  Kto zdołał napisać takie zdanie, ten ewidentnie nigdy nie był w anielińskim zagajniku i nie widział na oczy miejsca śmierci Majora. Inaczej doskonale by wiedział, że nie ma tam miejsca na tylu ludzi, którzy w dodatku mieliby tam podejść w sposób niezauważony przez Polaków. Rzeczywiście, w całą akcję przeciwko Hubalowi zaangażowane były znaczne siły niemieckie, tak ze strony Wehrmachtu, jak i SS. Ten podział wynikał ze sporu kompetencyjnego pomiędzy wojskiem a policją, gdyż obie te instytucje uważały, że likwidacja oddziału Hubala leży w zakresie ich zadań. Zaangażowania znacznych sił wymagało również ukształtowanie terenu. Polacy ukrywali się w obszernych kompleksach leśnych, do których przeszukiwania potrzebnych było mnóstwo ludzi. Nie oznacza to jednak, że wszyscy oni w magiczny sposób 30 kwietnia 1940 roku znaleźli się w zagajniku pod Anielinem i zaatakowali Hubala. Pojawiła się tam z pewnością zaledwie część 650. i 651. pułku piechoty, które wchodziły w skład 372. Dywizji Piechoty Wehrmachtu, działającej przeciwko majorowi Dobrzańskiemu. 
  4.  Pod Anielinem Niemcy użyli czołgów. To kolejne twierdzenie, przy którym mam ochotę łapać się za głowę. Nie trzeba być bowiem absolwentem wyższych szkół wojskowych, żeby wiedzieć, że czołg w grząskim, leśnym terenie jest całkowicie bezużyteczny. Gdy wiosna jest mokra i deszczowa, jeszcze w połowie maja trudno jest wejść do lasu pieszo (przetestowałam pod Huciskiem), a co dopiero wjechać ważącym wiele ton pojazdem. Gdy zwróciłam na to uwagę jednemu z redaktorów, pouczył mnie, że w jednym z komunikatów sam Hubal pisał o użyciu czołgów przeciwko jego oddziałowi. Rzeczywiście, w noszącym datę 4 IV 1940 roku komunikacie o walkach pod Szałasami, Dobrzański informował: Niemcy zmobilizowali do tej nierównej walki nie tylko piechotę, ale i artylerię i czołgi, tudzież samoloty wywiadowcze. Lecz już zdanie dalej można było znaleźć potwierdzenie tego, co napisałam na początku niniejszego punktu: Wszystko to o tyle nie miało sensu, że zarówno czołgi /z powodu terenu/ jak i artyleria /bez obserwatorów/ w walkach leśnych są bez znaczenia. Kwestią poboczną jest to, czy rzeczywiście chodziło wówczas o czołgi, czy raczej transportery opancerzone, przewożące niemieckie siły piesze. Sądzę, że raczej o te drugie, na potrzeby komunikaty nazwane tylko "czołgami".
    Mając na uwadze powyższe, wizja, że pod Anielinem czołgi wjechały do lasu i niepostrzeżenie podkradły się pod śpiących Hubalczyków, jest co najmniej śmieszna.

Mimo że losy majora Henryka Dobrzańskiego badane są już od tylu lat, wciąż pokutuje na jego temat tyle błędnych informacji i przekłamań. Czy Hubal kiedykolwiek doczeka się oczyszczenia jego osoby ze wszystkich mitów?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz