niedziela, 28 lutego 2021

„Jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron" - Szałasy cz. 2

Właściwie nie wiadomo, dlaczego major Dobrzański zdecydował się na tak długi postój w Szałasie Starym. Już pod Huciskiem zdawał sobie bowiem sprawę, że jego oddział jest otoczony i aby wydostać się z okrążenia będzie musiał podjąć próbę przebicia się. Wybrał w tym cel rejon lasów suchedniowskich, rozciągających się na wschód od wsi. Być może nie spodziewał się, że Niemcy tak szybko podejmą przeciwko niemu kolejne działania. Możliwe też, że pragnął dać żołnierzom czas na odpoczynek po zwycięskiej walce i wyczerpującym nocnym marszu.

Po spokojnej nocy, rankiem 1 kwietnia dało się słyszeć warkot motorów i pojazdów opancerzonych. Niedługo potem nad wsią pojawiły się samoloty patrolujące. O ósmej rano Hubal wysłał wachmistrza Romualda Rodziewicza „Romana” w stronę Odrowąża. Przywiózł on wiadomości o kolumnach wojska, widocznych na szosie Stąporków – Skarżysko-Kamienna. Miejscowa ludność informowała za to o niemieckiej koncentracji w położonym na północny-wschód Sorbinie, a także wyładunku wojska z zagnańskiej kolejki wąskotorowej, biegnącej w lesie na wschód od wsi. Ewentualne zagrożenie od południa rozpoznać miał z kolei ppor. Zygmunt Morawski „Bem” w towarzystwie dwóch ułanów, a na północ pomaszerował pieszy patrol kpr. Teofila Biegaja „Teo”. Przez łąki dotarliśmy do lasu, jak weszliśmy w las, natenczas leciał samolot, tak niziutko, że czubki drzew mu się nieraz o skrzydła obcierały – relacjonował po latach Januszowi Smolce ten ostatni. Piechurzy dotarli lasem do szosy, na której dostrzegli niemieckie pojazdy, i po krótkim zastanowieniu ostrzelali jeden z widocznych motocykli. Potem dowódca zarządził odwrót. 

O ile kapralowi Biegajowi udało się wycofać bez strat własnych, o tyle podobnego szczęścia nie miał zwiad ppor. Morawskiego. Jego niefortunny przebieg skomentował po latach wachmistrz Józef Alicki,w oddziale dowodzący plutonem kawalerii. Jak zauważył, konne patrole nie sprawdzały się najlepiej w drugowojennej rzeczywistości – często ponosiły wysokie straty, chyba że były prowadzone umiejętnie. Kiedy dowódca miał tzw. „nosa”, widział, gdzie można przeskoczyć, gdzie zejść z koni i podczołgać się, taki przeważnie wychodził cało – konkludował Alicki. Tymczasem ppor. Morawski popełnił błąd.

Zadaniem, jakie otrzymał, było rozpoznanie szosy z Niekłania do Kielc, w kierunku na Kielce. Towarzyszyli mu kapral Władysław Maćkowiak i nieznany z nazwiska granatowy policjant, który dołączył do oddziału jeszcze w czasie postoju w Hucisku. Moim zdaniem patrol był prowadzony niewłaściwie, otwartą drogą, zamiast – dla zachowania ostrożności – skrajem lasu – wspominał Maćkowiak. Jak podawał w swoim artykule „Pożegnanie z Majorem” ppor. Marek Szymański „Sęp”, ułanom udało się dotrzeć aż pod Samsonów, gdzie ostrzelali Niemców i zawrócili w stronę Szałasów. Niestety, w drodze powrotnej dogoniły ich nieprzyjacielskie samochody i otworzyły ogień z broni maszynowej. Jeden z pocisków ugodził konia kaprala Maćkowiaka, który schował się za ciałem zabitego zwierzęcia. Pozostali dwaj kawalerzyści usiłowali dostać się do Szałasu Starego przez grząskie o tej porze roku łąki […] zobaczyłem, że koń Morawskiego zapada się w bagnie, ostrzeliwany podobnie, jak koń posterunkowego. Po chwili ppor. Morawski pieszo wydostał się z bagna i pobiegł do wioski - relacjonował Maćkowiak, który jako jedyny ze składu patrolu przeżył wojnę. On także usiłował przedostać się do wsi, czołgając się, a nawet na kilka godzin ukrywając w lodowatej wodzie płynącego obok strumienia. Ostatecznie jednak znaleźli go Niemcy i resztę wojny spędził jako więzień jednego z obozów koncentracyjnych. 

Kompleks wsi Szałasy i gajówka Rosochy na przedwojennej mapie
- teren walk oddziału Hubala z Niemcami z dn. 1 kwietnia 1940 roku.

 

Przebieg zdarzeń obserwowali ukryci w Szałasie Starym żołnierze oddziału. Patrzymy bezsilni nie mogąc im pomóc – pisał Szymański – [...] nie możemy jednak strzelać, żeby nie razić swoich. Dopiero kiedy z ziemi poderwał się „Bem” i stało się jasne, że oprócz niego nikt już się nie podniesie, piechurzy otworzyli ogień, osłaniając kolegę. Podporucznik dotarł do własnych pozycji mając jedynie płaszcz przestrzelony w kilku miejscach. Zaraz za nim przybiegł lekko ranny jego koń, któremu udało się jakoś wyrwać z bagna. Wobec tego jesteśmy otoczeni ze wszystkich stron – skonkludował w dzienniku adiutant, pchor. Henryk Ossowski „Dołęga”.

Mimo bardzo ciężkiego położenia, major Dobrzański nie stracił zimnej krwi. Przewidywał, że Niemcy będą dążyć do połączenia swych sił i zablokowania oddziału we wsi, który wówczas nie miałby możliwości stawienia czoła znacznie liczniejszemu przeciwnikowi. Hubal nie zamierzał do tego dopuścić. Jeszcze w oczekiwaniu na powrót wszystkich patroli, o godzinie dziewiątej rano, ogłosił pogotowie i zdecydował, że I pluton piechoty, pluton kawalerii, taczanka z ckm i tabory ukradkiem opuszczą Szałasy i odejdą na wschód, w las, w stronę niedalekiej gajówki Rosochy. Na miejscu miał pozostać jedynie II pluton piechoty, nad którym dowodzenie objął ppor. Szymański. Jego zadaniem było powstrzymywanie wroga do czasu otrzymania rozkazu dołączenia do reszty sił. Chodziło o to, by przekonać Niemców, że cały oddział nadal przebywa we wsi.

Tymczasem ci ostatni skoncentrowali się w położonym na południe Szałasie Zapuście. Wprawdzie istniały nikłe szanse, że zdecydują się na atak frontalny, przez podmokłe łąki, którymi jeszcze niedawno galopowali ułani z patrolu „Bema”, jednak na wszelki wypadek kierunek ten zabezpieczała drużyna plutonowego Stanisława Mieczkowskiego ps. „Mieszko” . Wzmocniona o cztery ręczne karabiny maszynowe, zajęła stanowiska na wzgórzu, obok starego tartaku parowego.
Znacznie istotniejszym było niedopuszczenie, by prawe skrzydło niemieckie odcięło Hubalczyków od lasu – straciliby wówczas drogę odwrotu i możliwość dołączenia do oddziału. Tam też zresztą nacisk przeciwnika był największy i plutonowy Antoni Bilski miał dwóch rannych – na szczęście lekko. Od strony szosy Niekłań – Kielce wejście do wsi zamykał ckm i karabin przeciwpancerny, którego obsługa ostrzelała w pewnym momencie ciężarówki jadące z Odrowąża.

Z perspektywy żołnierzy działania wroga wyglądać mogły na bardzo intensywne, o czym świadczy fragment wspomnień plut. Mieczkowskiego: […] ustaliłem pola ostrzału dla poszczególnych rkm-mów, jak również sygnał do otwarcia ognia. […] Napięcie wzrastało z każdą chwilą. […] Gdy mieliśmy już Niemców jak na dłoni, otworzyłem ogień ze swego rkm-u. Natychmiast zawtórowały mu pozostałe trzy maszyny. […] Zaskoczenie było całkowite. Nie spodziewający się tak silnego ognia Niemcy zostali mocni przetrzebieni. Pozostali padli przywierając do ziemi. Z drugiej jednak strony, dowodzący plutonem ppor. Szymański oceniał poczynania przeciwnika jako dość asekuracyjne. Z meldunków ppor. Sępa widać, że Niemcy bardzo ostrożnie idą naprzód – zanotował w swoich dzienniku ppor. Ossowski.

Ściągnięcie uwagi na pozostawioną we wsi piechotę, dało Hubalowi znaczną swobodę manewru. Pragnął on zniszczyć poszczególne kolumny przeciwnika, zanim zdążą się one połączyć. Zgodnie z wytyczonym wcześniej kierunkiem, ta część jego oddziału maszerowała na południowy-wschód, w stronę gajówki Rosochy. W straży przedniej szedł I pluton, dowodzony przez plutonowego Antoniego Kisielewskiego „Kisiela”. Pierwsze spotkanie z Niemcami nastąpiło o godzinie 10-ej rano, a jego przebieg nie jest dokładnie znany. Najprawdopodobniej, po krótkiej wymianie ognia, Hubalczycy wycofali się bez strat własnych i kontynuowali marsz w kierunku wspomnianej gajówki. 

Strona z dziennika pchor. H. Ossowskiego "Dołęgi" z opisem walk pod Szałasami
Fot. z książki P. Skoruta i P. Wierzbickiego "Dziennik Wydzielonego Oddziału Wojska
Polskiego majora Henryka Dobrzańskiego ps. Hubal", Kraków 2019.

 

Do kolejnej walki doszło nieco później, na trzecim kilometrze za Rosochami, w miejscu gdzie leśna droga dochodziła do toru kolejki wąskotorowej. Trafili wówczas na dobrze zamaskowanego przeciwnika, dysponującego ciężkimi i ręcznymi karabinami maszynowymi. Pod zmasowanym ogniem pluton Kisielewskiego rozwinął się w tyralierę i zajął stanowiska po prawej, a spieszony pluton kawalerii – po lewej stronie drogi. Piechurzy próbowali poruszać się skokami do przodu, jednak ostatecznie musieli zalec. Ostra strzelanina trwała blisko pół godziny, później jednak Major wydał rozkaz zrobienia wyłomu w linii nieprzyjaciela za wszelką cenę. Plutonowy „Kisiel” zebrał więc wokół siebie jedenastoosobową grupę, którą poprowadził na bagnety. Atak ten wywołał wśród wroga panikę. Część I -szego plutonu z plut. Kisielewskim idzie na bagnety i naturalnie odrzuca Niemców, przebija się przez nich i lasem osiąga tor kolejki, a następnie rusza w kierunku na Zaleziankę, mając jednego strzelca ciężko rannego - relacjonował na bieżąco pchor. Ossowski.

Posuwając się szybko naprzód i spychając nieprzyjaciela coraz dalej, I pluton piechoty utracił łączność z majorem Dobrzańskim. Zadanie dogonienia Kisielewskiego otrzymał wachmistrz Alicki z częścią plutonu kawalerii. Towarzyszyli mu między innymi plut. Józef Pruski „Ułan”, plutonowy Stanisław Kagankiewicz oraz ułan Mariann Cel „Teresa”. W drodze kilkakrotnie starli się z Niemcami, do pewnego momentu słyszeli również odgłosy walk, jakie toczył Kisielewski, jednak nie udało im się nawiązać kontaktu z jego plutonem. Na dźwięk strzelaniny, jaka wybuchła w miejscu postoju Hubala, Alicki zawrócił, chcąc dołączyć do zagrożonego dowódcy.

Tymczasem w Szałasie nacisk na lewe skrzydło oddziału zwiększył się. Niemcy coraz zacieklej próbowali odciąć żołnierzy od lasu i ppor. Szymański w końcu podjął decyzję o opuszczeniu wsi. Zwalniałem ludzi pojedynczo, posyłając ich za tartak, który mieliśmy na zapleczu. Ubezpieczani ich ogniem, po oddaniu gwałtowniejszej serii, opuściliśmy stanowiska z pozostałym rkm-em – relacjonował plut. Mieczkowski. Wycofanie się II plutonu pozostało przez jakiś czas niezauważone przez nieprzyjaciela i ppor. „Sęp” mógł spokojnie dołączyć do głównych sił oddziału.

Major przygotowywał się właśnie do kolejnego starcia z wrogiem. Odchodzący na południe Kisielewski ściągał na siebie inną niemiecką kolumnę, której bok zamierzał zaatakować Hubal. To właśnie te strzały zaalarmowały wachmistrza Alickiego. Do walki doszło na skrzyżowaniu dwóch duktów: z Kopci na południowy wschód aż do linii kolejki (Strożowa Linia) i z Wołowa do Kaniowa (Kieratowa Linia). Po chwilowym zaskoczeniu polskim atakiem, Niemcy szybko zorientowali się, że siły oddziału są znacznie mniej liczne. Szczególnie ciężko sytuacja wyglądała na lewym skrzydle spieszonego plutonu kawalerii, którym dowodził ppor. Morawski. Dopiero wejście do akcji II plutonu piechoty, stanowiącego dotąd straż tylną, przeważyło szalę zwycięstwa na stronę Hubalczyków. „Nie baw się w walkę pozycyjną. Uderz bagnetem lub obejdź” - usłyszał od Majora ppor. „Sęp”, któremu niedługo potem udało się podprowadzić swoich ludzi blisko pozycji niemieckich. […] słyszeliśmy ich głosy i szczęk broni. Czuliśmy ich gwałtowny ogień po deszczu zestrzelonych gałązek spadających nam na głowy­ ­- opowiadał potem Szymański. Piechurzy związali nieprzyjaciela ogniem, a w tym czasie ppor. Morawskiemu i wachm. Rodziewiczowi udało się wyjść na niemieckie tyły. Podrywam swoją grupę: „Hurra!” Niemcy nie wytrzymali pokazując nam plecy w ucieczce przez gąszcze leśne. Wszędzie trupy niemieckich żołnierzy, porzucona broń, rynsztunek, żywność - opisywał tamte chwile wachm. „Roman”.

Kilkugodzinne walki zakończyły się około 15.30 opuszczeniem kompleksu leśnego przez nieprzyjaciela. Nad drzewami przelatywały odtąd jedynie samoloty obserwacyjne. Hubalczycy mogli odpocząć po niedawnej walce i posilić się. Major Dobrzański miał prawo być zadowolony. Trafnie przewidział zamiary przeciwnika i nie dał się zamknąć we wsi. Dysponując znacznie słabszymi siłami dwukrotnie pokonał Niemców i zmusił ich do ucieczki. Teraz pozostawało jedynie przebić się przez szosę Kielce – Skarżysko-Kamienna...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz