Marcyna Tkaczyk wśród żołnierzy. Od lewej: plut. R. Rodziewicz "Roman", ppor. A. Kubisiak "Leszczyna", kpt. J. Grabiński "Pomian", rtm. J. Walicki "Walbach" i ppor. M. Szymański "Sęp". |
Bimber i aspiryna
Zachowane fotografie nie pozostawiają wątpliwości - to była naprawdę ostra zima. Przy dzisiejszej aurze trudno nam sobie wyobrazić mrozy sięgające kilkudziesięciu stopni i głębokie zaspy, w których grzęzły konie i sanie, nie mówiąc już o pojazdach. Sroga zima z całą pewnością była sojuszniczką Hubalczyków, utrudniając Niemcom wszelkie działania przeciw oddziałowi. Z drugiej jednak strony, mocno dawała w kość również Polakom. Łatwo było o przeziębienie, zwłaszcza podczas długich wyjazdów na patrole.
Niestety, w oddziale brakowało stałej i fachowej opieki medycznej. Co prawda, funkcję łapiducha pełnił ppor. Marek Szymański "Sęp", jednak chyba nie najlepiej się do niej nadawał. Pewnego razu zgłosił się do niego żołnierz, skarżący się na pewne dolegliwości. Na podstawie wywiadu lekarskiego "Sęp" zaaplikował mu aspirynę. Dopiero później okazało się, że pacjent miał... złamany obojczyk.
Nic więc dziwnego, że w przypadku przeziębień ratowano się raczej na własną rękę. Za lekarstwo musiał wystarczyć bimber z pieprzem lub topiona słonina z mlekiem. Ciężej chorych odsyłano do szpitali w Opocznie lub Tomaszowie Mazowieckim. Również wizyta u dentysty wiązała się z wyjazdem do Przysuchy lub samego Opoczna.
Znacznego wsparcia udzieliły oddziałowi m.in. kieleckie dentystyki i tamtejsza apteka, przekazując opatrunki i leki. Oprócz medykamentów szczególnie cenne były środki przeciw wszom, których dostarczały apteki w Odrzywole i Drzewicy.
Milioner w oddziale
Ksiądz Ludwik Mucha (pierwszy z lewej w pierwszym rzędzie) wśród Hubalczyków |
Trudna służba i szkolenia wypełniały Hubalczykom większą część dnia, nie oznacza to jednak, że żołnierze nie mieli czasu wolnego. Niektórzy wykorzystywali go na naukę, inni woleli grać w karty. Ponoć znalazł się nawet szczęśliwiec, który tą drogą wzbogacił się o milion, choć oczywiście z terminem realizacji wygranej musiał czekać do końca wojny. Dla rozrywki robiono też zakłady [...] czy będzie cieplej, czy mroźniej, czy w nocy sypnie śnieg czy nie. Zakład szedł o jeden, dwa papierosy - notował plut. Józef Lewandowski "Lech".
W niedzielę i ważne święta odbywały się nabożeństwa. Ksiądz Ludwik Mucha dołączył do
Hubalczyków z początkiem roku 1940 r.
Msze nie były obowiązkowe, uczestniczyli w nich chętni żołnierze i
chłopi. Śpiewano wówczas polski hymn i "Boże, coś Polskę". Kiedy śmierć jest blisko to sprawy duchowe – jakaś pociecha i
wiara, że „Pan Bóg kule nosi” - jest bardzo potrzebna. Działalność ks.
Muchy była więc dla nas bardzo ważna i bardzo istotna – przyznawał pchor. Henryk Ossowski „Dołęga”.
Dobre stosunki z ludnością umożliwiały organizowanie potańcówek. Major nie zawsze się na nie godził, czasem jednak ulegał prośbom mieszkańców i żołnierzy. Tą drogą z pewnością nawiązało się wiele sympatii, a kto nie miał dziewczyny na miejscu, ten pisał do niej listy. Tak robił m.in. pchor. Ossowski, któremu Hubal radził, aby list nie był zbyt łzawy. Sam Major korespondował wówczas z matką, mieszkającą w Krakowie.
W wolnym czasie organizowano też skecze i scenki z życia oddziału. Ppor. M. Szymański „Sęp” został delegowany do prowadzenia chóru i codziennie ze swymi chłopcami śpiewał, aż chałupa trzeszczała. Jedną z pieśni, którą wówczas śpiewano był „Marsz Hubalczyków”, napisany do melodii „Hej, strzelcy wraz” przez ppor. Józefa Wüstenberga „Tchórzewskiego”.
Jak wspominał plut. Stanisław Mieczkowski, część żołnierzy spotykała się na kwaterze u Majora i tam grali w salonowca. Barwny opis tej rozrywki zawdzięczamy Melchiorowi Wańkowiczowi:
Hubal przy okazji sam lubił popić i innym nie bronił. Wszedł w modę samogon z miodem i masłem. Pociągając go, Hubal przyglądał się, jak młodzi godzinami bawili się w "salonowca". To znaczy wybrany wypinał się, kładąc głowę na kolanach majora, inni go kolejno walili dotąd, dopóki nie odgadł, kto uderzył. Wówczas odgadnięty zajmował jego miejsce.
M. Wańkowicz, Hubalczycy, [w:] M. Wańkowicz, Dwie prawdy, Warszawa 1981, s. 134
Mistrz reportażu poruszył przy okazji inny aspekt żołnierskiego życia, to jest spożycie alkoholu. Jak przyznawał plut. Lewandowski, "piło się okazyjnie", choć za pijaństwo groziła kara wydalenia z oddziału. Z kolei plut. Mieczkowski przywołał pamięć kolegi, któremu zdarzyło się zbytnio sobie pofolgować. Od raportu wykpił się jednak mówiąc, że upił się własnymi łzami z rozpaczy, że jeszcze nie doszło do walki z Niemcami.
*
Sześciotygodniowy pobyt w Gałkach i rozbudowa Oddziału Wydzielonego Wojska Polskiego zostały gwałtownie przerwane 13 marca 1940 r. Wtedy właśnie ppłk Leopold Okulicki "Miller" przywiózł Hubalowi rozkaz rozwiązania jednostki i przejścia do konspiracji. Wielu żołnierzy zdjęło wówczas mundur, a ci, którzy zdecydowali się w nim pozostać, razem z Majorem przenieśli się do Huciska. Już niedługo mieli stoczyć swoją największą walkę z Niemcami, zakończoną zwycięstwem.
To już ostatni odcinek cyklu poświęconego życiu codziennemu Hubalczyków podczas postoju w Gałkach. Czytelników, którzy nie mieli okazji zapoznać się z poprzednimi częściami, gorąco do tego zachęcam. Opowiadam w nich, jak wyglądała droga ochotników do oddziału (klik), a także o tym, jak zorganizowane było szkolenie wojskowe (klik).
Zapraszam do lektury!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz