Henryk Dobrzański w towarzystwie sióstr Adeli i Marii Łubieńskich. Mińsk Mazowiecki, lato 1917 r. |
Sierpień, połowa lat siedemdziesiątych. Krystyna Zgorzelska Zonnowa spędza urlop w zaniedbanym dworku, który władza ludowa przekształciła w ośrodek wczasowy. Wśród gości jest również starsza pani o surowym wyrazie twarzy i śladach dawnej urody. Dotąd trzymająca dystans, pewnego dnia nieznajoma opowiada Zgorzelskiej historię wielkiego uczucia. Miłości, którą obdarzyła Henryka Dobrzańskiego.
Autorka artykułu nie podaje, kim był starsza pani i trzeba nieco trudu, żeby ustalić jej nazwisko. Maria Magdalena hr. Łubieńska, kuzynka Hubala. Nie wiadomo, kiedy spotkali się po raz pierwszy. Prawdopodobnie było to jeszcze w czasie I wojny światowej, o czym świadczy zachowana fotografia. Dobrzański odwiedzał pałac Łubieńskich w Mińsku Mazowieckim w lecie 1917 roku, kiedy jego pułk stacjonował w okolicy. Na zdjęciu pozuje uśmiechnięty, z rakietą i koszykiem piłek tenisowych w ręku. Średniego wzrostu, o jasnych włosach i niebieskich oczach, przystojny dwudziestolatek w legionowym mundurze musiał wzbudzać zainteresowanie płci przeciwnej. Towarzyszą mu dwie młode kobiety, ubrane jeszcze według sztywnych reguł przemijającej właśnie epoki. Jasne bluzki z długim rękawem i spódnice sięgające kostek stanowiły raczej mało praktyczny strój do tenisa. A jednak jedna z pań również trzyma w ręku rakietę. To starsza z sióstr, Adela, rówieśniczka Henryka. Maria jest młodsza, urodziła się 21 lipca 1901 roku, i to ona zakocha się w Dobrzańskim. Prawdziwą, wielką miłością, taką na całe życie.
Była co prawda zbyt dyskretna, by wprost powiedzieć o tym Zgorzelskiej. Siły tego uczucia możemy się jednak domyślać po sposobie, w jaki przeszło po pół wieku wspomina dawnego ukochanego. To był już ktoś inny, niż osoba mówiąca mi co rano dość oschle dzień dobry. - Notowała autorka. - [...] twarz Pani zmieniła się. Ukazał się na niej uśmiech i rozjaśnił ją całą.
Trudno już dziś odtworzyć losy zakochanych pod koniec I wojny i zaraz po niej. Lato 1917 kończyło się i jednostka Dobrzańskiego musiała opuścić Mińsk. Pozostawały listy... Z całą pewnością spotkali się za to osiem lat później, na Lazurowym Wybrzeżu.
Łubieńska bawiła w Nicei u swojej rodziny. W tamtym czasie miejscowość ta była bardzo popularna wśród Polaków. Funkcjonował już nasz konsulat honorowy, działał hotel "Polonia" i Towarzystwo Polskie, organizujące herbatki i pogadanki. Przyjeżdżano tu na urlop i dla podreperowania zdrowia. O laury dla polskich barw walczyli tenisiści, a od 1923 r. także kawalerzyści, startujący w Międzynarodowych Wojskowych Konkursach Hippicznych. Błyskawicznie dali się poznać jako znakomici jeźdźcy i godni rywale niepobitych dotąd Farncuzów i Włochów. Kiedy w 1925 roku kolejny raz pojawili się na Lazurowym Wybrzeżu, w składzie drużyny znalazł się również rtm. Henryk Dobrzański.
Trudno już dziś odtworzyć losy zakochanych pod koniec I wojny i zaraz po niej. Lato 1917 kończyło się i jednostka Dobrzańskiego musiała opuścić Mińsk. Pozostawały listy... Z całą pewnością spotkali się za to osiem lat później, na Lazurowym Wybrzeżu.
Łubieńska bawiła w Nicei u swojej rodziny. W tamtym czasie miejscowość ta była bardzo popularna wśród Polaków. Funkcjonował już nasz konsulat honorowy, działał hotel "Polonia" i Towarzystwo Polskie, organizujące herbatki i pogadanki. Przyjeżdżano tu na urlop i dla podreperowania zdrowia. O laury dla polskich barw walczyli tenisiści, a od 1923 r. także kawalerzyści, startujący w Międzynarodowych Wojskowych Konkursach Hippicznych. Błyskawicznie dali się poznać jako znakomici jeźdźcy i godni rywale niepobitych dotąd Farncuzów i Włochów. Kiedy w 1925 roku kolejny raz pojawili się na Lazurowym Wybrzeżu, w składzie drużyny znalazł się również rtm. Henryk Dobrzański.
Odnalazł ją jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem zawodów. Od tej chwili Łubieńska nie opuściła
Rtm. Henryk Dobrzański na klaczy "Mumm Extra Dry" podczas konkursów. Nicea, kwiecień 1925 r. |
żadnego dnia konkursów, podziwiając starty ukochanego. Dobrzański na nicejskim hipodromie występował po raz pierwszy, jednak z całą pewnością był to debiut udany. Bardzo dobrze wypadł już na początku, zajmując na "Lumpie" czwartą nagrodę w konkursie o Nagrodę Wielkich Hoteli Nicejskich. Francuski dziennikarz napisze o nim potem: parcours excellent. Przejazd doskonały. Jeszcze większy sukces odniósł piątego dnia zawodów, w pierwszej serii konkursu o Nagrodę Monaco, w którym o zwycięstwie decydował czas. Dobrzański znakomicie przeprowadził zwrotnego "Qui Vive" przez kręty tor, deklasując prowadzącego dotąd Francuza aż o 13 sekund. Był to zresztą wielki triumf Polaków, gdyż zaraz za nim uplasował się jego kolega z reprezentacji, por. Władysław Zgorzelski na "Jaskrawym". Oprócz bardzo dobrych rezultatów indywidualnych, rotmistrz miał na koncie również sukces drużynowy. Czteroosobowy zespół polski wyszedł zwycięsko z rywalizacji o prestiżowe trofeum - Puchar Narodów. Jest to pierwsza wygrana w tym konkursie w historii naszego jeździectwa.
Maria mogła być więc dumna z ukochanego. Wolne chwile między konkursami spędzali razem. Jeździli na wycieczki, chodzili do teatru i na dancingi, a nawet odwiedzili salon gry w Monte Carlo. Nicejska wiosna sprzyjała rozkwitowi uczucia. Dlaczego więc później ich drogi się rozeszły? Co ich rozdzieliło: nieśmiałość, brak odwagi? Nieprzychylność rodziców dla potencjalnego zięcia? O tym Łubieńska milczy.
Z jej opowieści wynika jednak, że i sam Dobrzański przechował pamięć o tym uczuciu. Po raz ostatni widzieli się w grudniu 1939 roku, w Warszawie. Hubal przyjechał do stolicy na rozmowy z ówczesnym komendantem głównym Służby Zwycięstwu Polski, gen. Michałem Karaszewiczem-Tokarzewskim. Znalazł jednak czas, by odwiedzić też dawną ukochaną. Powiedział jej, że nie zdejmie munduru. O czym jeszcze rozmawiali? Czy wspominali dawne wspólne chwile, tak różne od szarej i biednej okupacyjnej rzeczywistości za oknem? Tego już się nie dowiemy.
Wpis został oparty na artykule K. Zgorzelskiej Zonnowej, Hubal i Kanoniczki Warszawskie, "Więź", nr 9, 1996, s. 147-151.
Fotografia Henryka Dobrzańskiego i sióstr Łubieńskich pochodzi z albumu H. Sobierajskiego, A. Dyszyńskiego, Hubal, Warszawa 1997, s. 31.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz