Patrol niemiecki na tropie oddziału Hubala, zima 1940 r. Fot. z książki. J. Piekałkiewicza "Wojna kawalerii 1939-1945". |
Za oknami siwo od mrozu, aż się prosi więc, żeby przypomnieć relację Łukasza Matysiaka z Radzic, spisaną pod koniec 1971 roku przez Marka Szymańskiego "Sępa":
W zimie zdarzyło się, że na zasypanej śniegiem drodze dwóch żołnierzy niemieckich napotkało patrol oddziału na saniach.
- Co tam wieziecie? - zapytał jeden z nich.
- To zobacz sam - odpowiedział Hubalczyk i odkrył plandekę.
- Gut - odpowiedział Niemiec. - Jechać dalej. Kiedy wieczorem obaj Niemcy zaszli do chałupy, drugi z nich zapytał pierwszego, co to zobaczył na saniach. W odpowiedzi usłyszał, że to wolna Polska jechała.
Gdy sobie popili opowiedział zebranym w chałupie, że była to broń na saniach, wieziona przez partyzantów. Na to konto popili sobie i śpiewali wojskowe piosenki polskie. Byli to bowiem Ślązacy.
To oczywiście tylko jedno z wielu spotkań Hubalczyków z patrolami wroga. Mimo zachowywanej ostrożności, nie zawsze udawało się ich uniknąć. Przebieg podobnych zdarzeń z życia Oddziału znamy głównie z relacji strony polskiej. Wynika z nich, że okupanci często bali się żołnierzy Majora, nawet jeśli mieli przewagę liczebną i byli lepiej uzbrojeni. Ale czy rzeczywiście tak było? Wspomnienia niemieckie należą do wyjątków i rzadko kiedy możemy przyjrzeć się sytuacji oczami strony przeciwnej. Dlatego tym ciekawsza wydaje się relacja feldfebla Wolfganga Leiricha z 650. Pułku Piechoty:
- Co tam wieziecie? - zapytał jeden z nich.
- To zobacz sam - odpowiedział Hubalczyk i odkrył plandekę.
- Gut - odpowiedział Niemiec. - Jechać dalej. Kiedy wieczorem obaj Niemcy zaszli do chałupy, drugi z nich zapytał pierwszego, co to zobaczył na saniach. W odpowiedzi usłyszał, że to wolna Polska jechała.
Gdy sobie popili opowiedział zebranym w chałupie, że była to broń na saniach, wieziona przez partyzantów. Na to konto popili sobie i śpiewali wojskowe piosenki polskie. Byli to bowiem Ślązacy.
Kadr z filmu "Hubal". Zbiory Filmoteki Narodowej |
10 stycznia 1940r., około godziny 12, kiedy po dokonaniu zakupów żywności w okolicznych wsiach wracaliśmy do naszego batalionu, i byliśmy w pobliżu Smogorzowa [...] nagle z lasu wyłoniła się grupa około dziewięciu jeźdźców i grożąc użyciem broni zmusiła nasz pojazd do zatrzymania się. Wszyscy bandyci mieli na sobie polskie mundury z dystynkcjami i czapki polowe z orzełkiem, a jeden z nich pas oficerski. Byli uzbrojeni w osiem karabinów wz. 98 b, lekki karabin maszynowy, trochę niemieckich granatów ręcznych; wszyscy jeźdźcy mieli polskie szable kawaleryjskie. Zażądali, abyśmy wysiedli i skonfiskowali nam broń (trzy karabiny wz. 98 b i pistolet wz. 08 wraz z amunicją). Moją uwagę, że Polaków pod groźbą kary śmierci obowiązuje zakaz posiadania broni, zignorowali. Dalsze straty: 555 świeżych wiejskich jajek, 23 funty masła, 10 funtów sera białego, garnek miodu (około 2,5 litra). Konni bandyci kazali nam stać bez ruchu, a sami zniknęli w kierunku zachodnim”. [Cyt. za J. Piekałkiewicz, Wojna kawalerii 1939-1945, s. 65.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz