piątek, 28 września 2018

Konflikt, którego nie było

28 września 1939 r. przyjmuje się za prawdopodobną datę rozwiązania 110. rezerwowego pułku ułanów. Fakt ten często przedstawia się jako efekt konfliktu pomiędzy dowódcą pułku, ppłk. Jerzym Dąmbrowskim, a jego zastępcą, majorem Henrykiem Dobrzańskim. Niektórzy z miejsca uznają przy tym tego drugiego za buntownika, bo kiedy Dąmbrowski zdecydował o rozwiązaniu pułku, Dobrzański miał zignorować rozkaz, samorzutnie objąć komendę i poprowadzić jego resztki w kierunku walczącej stolicy. W rzeczywistości wydarzenia sprzed niemal osiemdziesięciu lat wyglądały zupełnie inaczej, niż pokazują to "Hubalczycy" Melchiora Wańkowicza czy film "Hubal" Bohdana Poręby.
Narracja ta zresztą często bywa krzywdząca nie tylko dla samego Majora, ale również dla jego przełożonego. Wyłania się z niej bowiem obraz Dąmbrowskiego jako zniedołężniałego, złożonego chorobą człowieka. Cierpiący na zapalenie płuc, trawiony gorączką, nie widzi szans dalszej walki i decyduje się rozwiązać pułk. A jak było naprawdę?
W pierwszych dniach wojny podpułkownik, cieszący się przedwojenną sławą znakomitego zagończyka, zdawał się być w swoim żywiole. Tryskał energią, przed żołnierzami wykazywał pewność siebie, a nawet zawadiacką brawurę. Jego entuzjazm znacząco oddziaływał na morale podkomendnych.  Czołgi niemieckie? Jak im odetniemy dowóz benzyny, to z czołgów będą wiali piechotą do Niemiec — jeszcze ich baby wiejskie kijami wygrzmocą - zapamiętał jedną z jego wypowiedzi Józef Bisping. Później jednak rzeczywiście ciężko się rozchorował. Pojawiła się 40-sto stopniowa gorączka i zapalenie płuc, będące konsekwencją próby samobójczej sprzed kilku miesięcy. 
Mimo to Dąmbrowski nadal prowadził pułk. Decyzja o jego rozwiązaniu wynikała nie tyle ze stanu zdrowia dowódcy, ale przede wszystkim z sytuacji militarnej, w jakiej znaleźli się polscy żołnierze. Przyjrzyjmy się jej bliżej. 
Wiadomości o wkroczeniu wojsk sowieckich w granice II Rzeczypospolitej dotarły do pułku wcześnie, jeszcze 17 września lub najpóźniej następnego dnia o świcie. Wydano wówczas rozkaz wymarszu - początkowo w kierunku Grodna, jednak wobec informacji, że zostało już ono zajęte przez Sowietów, pułk zmienił marszrutę na kierunek północny. (Nie jest więc prawdą, że Hubal wziął udział w obronie tego miasta). W Ostrynie i Jeziorach patrole zostały zaatakowane przez bojówki mniejszościowe, czekające na wkroczenie Armii Czerwonej. Rozprawił się z nimi idący w straży przedniej major Dobrzański. 
Pierwszy kontakt z wojskami radzieckimi został nawiązany 23 września, w czasie przekraczania szosy Grodno-Augustów, mniej więcej na wysokości miejscowości Krasne. Niedługo potem pułk poniósł pierwsze dotkliwe straty. W ogniu karabinów maszynowych przeciwnika został wysieczony cały pluton kolarzy. 24 września w rejonie Dolistowa 3. szwadron natknął się na broń pancerną przeciwnika. W walce zginęli niemal wszyscy ułani, włącznie z dowódcą, rtm. Wiktorem Moczulskim.
Janów k. Kolna. Pomnik upamiętniający 110. rezerwowy
pułk ułanów.
Fot. pochodzi z Wikipedii

Szeregi pułku topniały nie tylko z powodu strat odniesionych w walce. Z dnia na dzień nasilała się dezercja. Podczas przemarszów przez ich rodzinne strony, wielu żołnierzy odłączało się od oddziału i wracało do domu. Wpływ na to miało również pogarszające się zaopatrzenie w broń i amunicję, a przede wszystkim brak widoków na zwycięstwo. Dowództwo zdawało sobie zresztą sprawę, że walki z Sowietami mają przede wszystkim charakter symboliczny, mający podkreślić polskie prawa do ziem wschodnich. [...] znaczenie propagandowe tych beznadziejnych bojów (według relacji oficerów internowanych na Litwie) - było bardzo duże  - zanotował rtm. Witold Biliński, adiutant pułku.
Po utracie 3. szwadronu pułk forsowanym marszem oderwał się od nieprzyjaciela, kierując się najpierw w kierunku miejscowości Tajno, by potem odbić na zachód, w stronę Grajewa. Ostatecznie pułkownik Dąmbrowski zdecydował się iść na Łomżę. Był to pamiętny marsz całonocny, ciężka przeprawa przez rozległe bagniste tereny nadbiebrzańskie - relacjonował Józef Bisping. - Morze mgieł jak mleko w blasku księżyca, tylko stogi siana niezliczone wystawały ponad to. Konie grzęzły w bagnie. Po tysięcznych trudach świt zastał nas po łomżyńskiej stronie. Dociągnęliśmy na postój do wsi Janów o sześć kilometrów od Kolna.
Tutaj, 28 września o godzinie 14.00 Dąmbrowski zwołał odprawę. Wobec katastrofalnej sytuacji militarnej, zamknięcia pułku pomiędzy wojskami niemieckimi i radzieckimi, nie widział dalszych szans na kontynuowanie działań całością pułku. Uważał, że lepiej będzie rozwiązać pułk i tylko z grupą ochotników wrócić na wschód, w rejon Puszczy Augustowskiej. Planował prowadzić tam działania partyzanckie i czekać do wystąpienia Francji i Anglii. Z koncepcją tą nie zgodzili się major Dobrzański i kpt. Maciej Kalenkiewicz.  Według nich wciąż istniała szansa dotarcia do Warszawy lub Modlina i dołączenia do jakichś większych ugrupowań. Wracać na wschód nie chcieli. Uzgodniono między mjr. Dobrzańskim a płk Dąmbrowskim, że kto chce iść z majorem, to z majorem, kto z Dąmbrowskim to z Dąmbrowskim, a reszta [...] idzie do niewoli, a część do domu (większość)  - wspominał wachmistrz rez. Tadeusz Kalenkiewicz, oficer gospodarczy. 
Ostatecznie więc zdanie dowódcy przesądziło i pułk został rozwiązany. Co warto jednak podkreślić, obaj oficerowie rozstali się w zgodzie, o czym najlepiej świadczy fakt, że podzielili między siebie kasę pułkową. Nie zauważyłem, choć stałem niedaleko, by pułkownik chwytał za pistolet, by szlochał czy wybiegł z izby - twierdził por. Witold Krasicki, jeden z ocalałych żołnierzy 3. szwadronu. Dramatyczna wizja, przedstawiona przez Wańkowicza, miała niewiele wspólnego z prawdą. 
Na czym zatem polegała różnica zdań między Dąmbrowskim a Dobrzańskim? Błędnie byłoby sądzić, że jeden z nich chciał walczyć, a drugi nie. Pułkownik, mimo że ciężko chory, nie był wcale niedołężny i niezdolny do żadnych działań. Uważał jednak, że nie jest możliwe prowadzenie ich całością sił i jedyną szansę widział w partyzantce. Major uważał, że wciąż można zachować pułk i włączyć go do walki np. o Warszawę.   Po rozwiązaniu pułku każdy z nich realizował swoją koncepcję.
Oddział Dąmbrowskiego osiodłał konie i bez zwłoki wyruszył w drogę. - pisał Bisping. - Było ich ze trzydziestu. Nasz oddział, około czterdziestu ludzi, wzięty w rękę przez Dobrzańskiego, także nie tracił czasu. Zabraliśmy erkaem z amunicją, każdy miał karabin i to co w jukach, żadnych podwód ani taborów. Szliśmy „komunikiem". Ruszając w marsz obejrzeliśmy się za siebie. Oddział Dąmbrowskiego ginął na zakręcie drogi; my w swoją stronę. Cześć koledzy! Niech Bóg prowadzi!


Przygotowując wpis korzystałam z książki Jacka Lombarskiego "Major Hubal. Legendy i mity", (Końskie 2011). Autorowi serdecznie dziękuję za udostępnienie kopii relacji W. Bilińskiego, J. Bispinga i T. Kalenkiewicza,
Fotografie z filmu "Hubal" pochodzą ze zbiorów Filmoteki Narodowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz