
Narracja ta zresztą często bywa krzywdząca nie tylko dla samego Majora, ale również dla jego przełożonego. Wyłania się z niej bowiem obraz Dąmbrowskiego jako zniedołężniałego, złożonego chorobą człowieka. Cierpiący na zapalenie płuc, trawiony gorączką, nie widzi szans dalszej walki i decyduje się rozwiązać pułk. A jak było naprawdę?
W pierwszych dniach wojny podpułkownik, cieszący się przedwojenną sławą znakomitego zagończyka, zdawał się być w swoim żywiole. Tryskał energią, przed żołnierzami wykazywał pewność siebie, a nawet zawadiacką brawurę. Jego entuzjazm znacząco oddziaływał na morale podkomendnych. Czołgi niemieckie? Jak im odetniemy dowóz benzyny, to z czołgów będą wiali piechotą do Niemiec — jeszcze ich baby wiejskie kijami wygrzmocą - zapamiętał jedną z jego wypowiedzi Józef Bisping. Później jednak rzeczywiście ciężko się rozchorował. Pojawiła się 40-sto stopniowa gorączka i zapalenie płuc, będące konsekwencją próby samobójczej sprzed kilku miesięcy.
Mimo to Dąmbrowski nadal prowadził pułk. Decyzja o jego rozwiązaniu wynikała nie tyle ze stanu zdrowia dowódcy, ale przede wszystkim z sytuacji militarnej, w jakiej znaleźli się polscy żołnierze. Przyjrzyjmy się jej bliżej.
Wiadomości o wkroczeniu wojsk sowieckich w granice II Rzeczypospolitej dotarły do pułku wcześnie, jeszcze 17 września lub najpóźniej następnego dnia o świcie. Wydano wówczas rozkaz wymarszu - początkowo w kierunku Grodna, jednak wobec informacji, że zostało już ono zajęte przez Sowietów, pułk zmienił marszrutę na kierunek północny. (Nie jest więc prawdą, że Hubal wziął udział w obronie tego miasta). W Ostrynie i Jeziorach patrole zostały zaatakowane przez bojówki mniejszościowe, czekające na wkroczenie Armii Czerwonej. Rozprawił się z nimi idący w straży przedniej major Dobrzański.
Pierwszy kontakt z wojskami radzieckimi został nawiązany 23 września, w czasie przekraczania szosy Grodno-Augustów, mniej więcej na wysokości miejscowości Krasne. Niedługo potem pułk poniósł pierwsze dotkliwe straty. W ogniu karabinów maszynowych przeciwnika został wysieczony cały pluton kolarzy. 24 września w rejonie Dolistowa 3. szwadron natknął się na broń pancerną przeciwnika. W walce zginęli niemal wszyscy ułani, włącznie z dowódcą, rtm. Wiktorem Moczulskim.
![]() | |
Janów k. Kolna. Pomnik upamiętniający 110. rezerwowy pułk ułanów. Fot. pochodzi z Wikipedii |
Szeregi pułku topniały nie tylko z powodu strat odniesionych w walce. Z dnia na dzień nasilała się dezercja. Podczas przemarszów przez ich rodzinne strony, wielu żołnierzy odłączało się od oddziału i wracało do domu. Wpływ na to miało również pogarszające się zaopatrzenie w broń i amunicję, a przede wszystkim brak widoków na zwycięstwo. Dowództwo zdawało sobie zresztą sprawę, że walki z Sowietami mają przede wszystkim charakter symboliczny, mający podkreślić polskie prawa do ziem wschodnich. [...] znaczenie propagandowe tych beznadziejnych bojów (według relacji oficerów internowanych na Litwie) - było bardzo duże - zanotował rtm. Witold Biliński, adiutant pułku.
Po utracie 3. szwadronu pułk forsowanym marszem oderwał się od nieprzyjaciela, kierując się najpierw w kierunku miejscowości Tajno, by potem odbić na zachód, w stronę Grajewa. Ostatecznie pułkownik Dąmbrowski zdecydował się iść na Łomżę. Był to pamiętny marsz całonocny, ciężka przeprawa przez rozległe bagniste tereny nadbiebrzańskie - relacjonował Józef Bisping. - Morze mgieł jak mleko w blasku księżyca, tylko stogi siana niezliczone wystawały ponad to. Konie grzęzły w bagnie. Po tysięcznych trudach świt zastał nas po łomżyńskiej stronie. Dociągnęliśmy na postój do wsi Janów o sześć kilometrów od Kolna.
Tutaj, 28 września o godzinie 14.00 Dąmbrowski zwołał odprawę. Wobec katastrofalnej sytuacji militarnej, zamknięcia pułku pomiędzy wojskami niemieckimi i radzieckimi, nie widział dalszych szans na kontynuowanie działań całością pułku. Uważał, że lepiej będzie rozwiązać pułk i tylko z grupą ochotników wrócić na wschód, w rejon Puszczy Augustowskiej. Planował prowadzić tam działania partyzanckie i czekać do wystąpienia Francji i Anglii. Z koncepcją tą nie zgodzili się major Dobrzański i kpt. Maciej Kalenkiewicz. Według nich wciąż istniała szansa dotarcia do Warszawy lub Modlina i dołączenia do jakichś większych ugrupowań. Wracać na wschód nie chcieli. Uzgodniono między mjr. Dobrzańskim a płk Dąmbrowskim, że kto chce iść z majorem, to z majorem, kto z Dąmbrowskim to z Dąmbrowskim, a reszta [...] idzie do niewoli, a część do domu (większość) - wspominał wachmistrz rez. Tadeusz Kalenkiewicz, oficer gospodarczy.

Na czym zatem polegała różnica zdań między Dąmbrowskim a Dobrzańskim? Błędnie byłoby sądzić, że jeden z nich chciał walczyć, a drugi nie. Pułkownik, mimo że ciężko chory, nie był wcale niedołężny i niezdolny do żadnych działań. Uważał jednak, że nie jest możliwe prowadzenie ich całością sił i jedyną szansę widział w partyzantce. Major uważał, że wciąż można zachować pułk i włączyć go do walki np. o Warszawę. Po rozwiązaniu pułku każdy z nich realizował swoją koncepcję.
Oddział Dąmbrowskiego osiodłał konie i bez zwłoki wyruszył w drogę. - pisał Bisping. - Było ich ze trzydziestu. Nasz oddział, około czterdziestu ludzi, wzięty w rękę przez Dobrzańskiego, także nie tracił czasu. Zabraliśmy erkaem z amunicją, każdy miał karabin i to co w jukach, żadnych podwód ani taborów. Szliśmy „komunikiem". Ruszając w marsz obejrzeliśmy się za siebie. Oddział Dąmbrowskiego ginął na zakręcie drogi; my w swoją stronę. Cześć koledzy! Niech Bóg prowadzi!
Przygotowując wpis korzystałam z książki Jacka Lombarskiego "Major Hubal. Legendy i mity", (Końskie 2011). Autorowi serdecznie dziękuję za udostępnienie kopii relacji W. Bilińskiego, J. Bispinga i T. Kalenkiewicza,
Fotografie z filmu "Hubal" pochodzą ze zbiorów Filmoteki Narodowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz