wtorek, 18 września 2018

Przyjaciel, ojciec... - Hubal jako dowódca

Podobno nie ma większej formy uznania dla dowódcy niż nazwanie go ojcem przez żołnierzy. Kiedy major Dobrzański zginął, jego podkomendni wydali specjalny komunikat.  Czytamy w nim: Zginął człowiek, który swej przysięgi żołnierskiej nie złamał, honoru polskiego żołnierza nie splamił. Zostaliśmy my, tracąc w Nim przyjaciela, ojca, a przede wszystkim w całym tego słowa znaczeniu dowódcę. W podobny sposób nazwał Hubala ppor. Z. Morawski "Bem" w liście do kpt. Macieja Kalenkiewicza "Kotwicza": My z Markiem [Szymańskim, ps. "Sęp"] byliśmy za młodzi na to, żebyśmy mogli służyć Panu Majorowi naszemu Dowódcy i Ojcu jakimikolwiek radami.
Hubalczycy poznali swojego dowódcę w specyficznych okolicznościach. Działania w warunkach wojennych z pewnością skracają dystans między przełożonym i podwładnymi. Jednak major Dobrzański potrafił zyskać sobie zaufanie i szacunek żołnierzy jeszcze przed wojną, właściwie niemal od początku swojej służby na stanowiskach dowódczych. Co o tym zadecydowało?


Troskliwy o żołnierza, trochę za wiele wymagający  
Z zebranych wspomnień i relacji wynika, że majora Dobrzańskiego cechowała zawsze wysoka troska i zainteresowanie żołnierzem. Leopold Gadzina, który jesienią 1924 roku rozpoczął rekrucką służbę w 2. pułku szwoleżerów rokitniańskich, trafił do 4. szwadronu, dowodzonego właśnie przez przyszłego Hubala:  Był to człowiek kulturalny, pełen szacunku i powagi [...] średniego wzrostu, krępy i powolny. W rozmowie przyjemny, zrównoważony i sympatyczny, lubił wypytywać się żołnierzy o pochodzenie i wykształcenie. Jako kwatermistrz robił wiele, by polepszyć warunki służby ułanów. W czasie służby w 2. pułku strzelców konnych w Hrubieszowie zadbał m.in. o wybudowanie nowoczesnej piekarni i łaźni z wannami, co wówczas było rzadkością. Dbał o to, aby żołnierz był dobrze odżywiony i konie dobrze karmione - kwitował Ludwik Turasiewicz, wówczas porucznik. 
Tę cechę charakteru Dobrzańskiego od początku dostrzegali też jego przełożeni. W grudniu 1920 roku major Rudolf Rupp, dowódca 2. p. szwoleżerów, wypełniając "Tymczasową listę kwalifikacyjną dla oficerów"  zauważył: [...] duży wpływ na podwładnych, bardzo troskliwy o żołnierza. [...] trochę za wiele wymagający od oficerów i żołnierzy, w tym kierunku konieczne prowadzenie - dodawał. Rzeczywiście, nawet już jako dowódca Oddziału Wydzielonego, Hubal dużo wymagał od swoich podkomendnych, ale wobec siebie również nie stosował taryfy ulgowej. [...] był stanowczy, dla żołnierzy z oddziału sprawiedliwy. Wymagał od nas wiele, ale od siebie nie mniej. Cieszył się autentycznym, niewymuszonym autorytetem  - wspominał Marek Szymański w wywiadzie dla "Magazynu Filmowego". Kiedy w Cisowniku oddział stracił niemal wszystkie konie, Major odmówił dosiadania jednego z ocalonych, dzieląc z resztą żołnierzy los piechura. Chodzi oddział piechotą, pochodzę i ja  - powiedział. 

"W walce - nie myśleć długo"
Troska o żołnierza nie była jedynym, co zjednywało Majorowi zaufanie podwładnych. Duże znaczenie miał też jego sposób dowodzenia. Wykazywał się energią, a rozkazy wydawał bez wahania. Na jednej z odpraw powiedział żołnierzom:  Pamiętajcie o jednej zasadniczej rzeczy w walce - nie myśleć długo, nawet może mniej trafna decyzja, lecz powzięta szybko i błyskawicznie wykonana, zawsze przyniesie lepszy rezultat niż mozolnie opracowywana przez wielkich sztabowców, a jeszcze powolniej wykonana. Wymagał przy tym bezwzględnego  posłuchu. Z Hubalem nie można było dyskutować  - przyznawał pchor. H. Ossowski "Dołęga", adiutant oddziału. Rzadko też pytał o opinię podkomendnych. Jeśli jednak już do tego dochodziło, najpierw przedstawiał swoje zdanie, a dopiero później pozwalał im zająć stanowisko.
Kilkumiesięczna historia Oddziału Wydzielonego - wbrew pozorom - nie obfitowała w liczne potyczki z Niemcami. Mimo to nie trudno znaleźć w niej przykłady zimnej krwi, jaką Hubal zachowywał w nawet najbardziej napiętych sytuacjach. Z początkiem października 1939 r., kiedy ułani usiłowali przedostać się w lasy starachowickie, niespodziewanie natknęli się na Niemców odpoczywających przy ogniskach. Major spokojnie zwrócił swego „dzianeta" i jakby nic nie zaszło, stępem zawrócił. Niemcy nie oddali ani jednego strzału  - relacjonował wachmistrz Józef Alicki. Czy wzięli kawalerzystów za własny oddział? Prawdopodobnie nie przyszło im do głowy, że w okolicy mogą kręcić się jeszcze polskie jednostki.
Ale to nie jedyny przykład majorowej zimnej krwi. Najlepszą ilustracją jest dzień 30 marca 1940 r., kiedy pod Huciskiem doszło do największego starcia oddziału z Niemcami. Od rana patrole przywoziły informacje o zbliżających się siłach przeciwnika. Mimo to Major kazał zjeść wczesny obiad, wprowadził nastrój zupełnego spokoju i nie robił jakichś sensacji z tego powodu, że czeka nas bitwa, wreszcie rozlokował oddział na przedpolu wsi. Warto dodać, że dla niektórych Hubalczyków walka ta była pierwszym zbrojny starciem z przeciwnikiem. Część z nich nie miała wcześniej nawet przeszkolenia wojskowego. Kamienny spokój dowódcy miał kolosalne znaczenie dla ich morale i postawy w czasie walki. 
Zimna krew szła u majora Dobrzańskiego w parze z jeszcze jedną, ważną na polu walki cechą - znajomością psychiki przeciwnika. Było to szczególnie widoczne w czasie próby wyrwania się z okrążenia pod Szałasami. Oddajmy głos pchor. Ossowskiemu: Dokąd ruszamy? Major był dobrym psychologiem. Mówi: tam, gdzie się nas najmniej spodziewają, to znaczy do Szałasu. Tam, skąd nas przepędzili, tam na nas nie będą czekać. I rzeczywiście. Dojeżdżamy. [...]  widać Niemców, którzy sobie śpią w rowie. [Później] Niemcy gonili za nami, niemniej major zatrzymał nas w odległości około ½ km po przeskoczeniu tej szosy. [...] Przeczekaliśmy w małym zagajniku, widząc, jak Niemcy motocyklami i rowerami gonili gdzieś za nami, a my wieczorem ruszyliśmy dla odmiany za nimi.
Ułanom udało się wówczas wyrwać z okrążenia, jednak niecały miesiąc później major Dobrzański zginął. We wspomnianym na początku komunikacie  Hubalczycy pisali: My, Jego podkomendni i uczniowie, trwać będziemy i dopóki choć jeden z nas żyje, dopóty oddział istnieć i działać będzie. Okazało się jednak, że autorytet Hubala był tak duży, że żaden z nich nie czuł się na siłach go zastąpić. 25 czerwca 1940 r., wobec braku dowódcy i kapitulacji Francji, Oddział Wydzielony Wojska Polskiego został rozwiązany.




Bibliografia:
Alicki J., Wspomnienia żołnierza z oddziału mjr. Hubala, „WPH”, nr 3i 4/1987, 1/1988.
Archiwum Muzeum Wojska w Białymstoku, Relacja pchor. Henryka Ossowskiego -   adiutanta mjr. Dobrzańskiego „Hubala”, sygn. III/2/5.
[b.a.], Hubal nie był szaleńcem, „Magazyn Filmowy”, nr 37 z dn, 10.09.1972, s. 6-7.
Centralne Archiwum Wojskowe, Akta personalne mjra Henryka Dobrzańskiego, sygn. 928.
Dołęga-Ossowski H., W oddziale majora Hubala, "Więź", nr 2/1974, s. 107-120. 
Gadzina L.,  Okres rekrucki w 2. pułku szwoleżerów, "Przegląd Kawalerii i Broni Pancernej", nr 46, 1967, s. 353-358.
Kosztyła Z., Oddział Wydzielony Wojska Polskiego majora "Hubala" , Warszawa 1987.
Ostatni z Kmiciców. Major Hubal jakiego znaliśmy, nagranie audycji dokumentalnej Tadeusza Nowakowskiego na stronie Polskiego Radia. [dostęp dn. 16.09.2018]. 

Fotografie pochodzą z filmu "Hubal" (zbiory Filmoteki Narodowej).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz