niedziela, 2 kwietnia 2017

"Qui Vive", który czesał przeszkody

"Qui Vive" (na pierwszym planie) i "Powder Puff" - dwa
utytułowane skoczki polskiej reprezentacji.
Ten piękny koński portret udało mi się znaleźć przedwczoraj w jednym z kwietniowych numerów "Przeglądu Sportowego" z 1929 roku. Widoczny na pierwszym planie "Qui Vive" był współautorem wielu sportowych sukcesów rotmistrza Dobrzańskiego.  I nie tylko zresztą jego. Częste zmiany jeźdźca z pewnością uniemożliwiły mu wykorzystanie w pełni swojego sportowego talentu. Nie zmienia to jednak faktu, że w latach dwudziestych ubiegłego wieku dzielnie reprezentował polskie barwy na hipodromach Nicei, Rzymu, Neapolu, Mediolanu, Lucerny i Londynu. 
Przedwojenne relacje sportowe mają to do siebie, że wiele mówią nam o jeźdźcach, ale znacznie mniej o ich czworonożnych towarzyszach. Żmudnie trzeba składać całość ze strzępków informacji rozsianych po różnych artykułach. Spróbujmy jednak nakreślić coś na kształt sportowego życiorysu bohatera dzisiejszego wpisu.
Ten kasztanowaty wałach trafił do Polski z Francji, prawdopodobnie w ramach pomocy, jakiej udzieliła sojusznicza armia odradzającemu się Wojsku Polskiemu. Trudno określić, kiedy i w jakich okolicznościach odkryto jego skokowy talent. Dość powiedzieć, że "Qui Vive" znalazł się wśród koni wyznaczonych do grupy olimpijskiej. Igrzyska miały odbyć się w Paryżu w lipcu 1924r. W tym samym roku ekipa polska, a z nią i "Qui Vive", uczestniczyła w konkursach nicejskich, w Lucernie i - już po olimpiadzie - w Fontainebleau. 
Rtm. Dobrzański na "Qui Vive" podczas skoku treningowego
Od lutego 1925 r. koń znalazł się w dyspozycji Grupy Przygotowawczej Sportu Konnego. Trenowali w niej oficerowie przed zawodami w Nicei i Londynie. Wałach został przydzielony rtm. H. Dobrzańskiemu, który wówczas po raz pierwszy został powołany do reprezentacji Polski. Na jednym z zachowanych zdjęć widać tę parę podczas pokonywania treningowej stacjonaty - pojedynczej, pionowej przeszkody. Choć jeździec niepotrzebnie patrzy w dół, udało się chyba nie zdekoncentrować i nie wybić z równowagi konia, który pięknie rozciąga się w skoku.
Podczas kwietniowych konkursów nicejskich para ta zwyciężyła w I serii konkursu o Nagrodę Monaco. O wygranej decydowała nie tylko czystość przejazdu, ale także jego czas. A parcours nie należał do łatwych. Wśród przeszkód znalazły się m.in kładka na rzece, którą należało przejechać, kręty labirynt a nawet furkocząca na wietrze bielizna, rozwieszona na sznurze. Bardzo długo bliski zwycięstwa był francuski porucznik de Briolle, lecz rotmistrz pokonał tor trzynaście sekund szybciej i objętego prowadzenia nie oddał aż do końca konkursu. Było to pierwsze zwycięstwo "Qui Vive" na konkursach za granicą.
Para ta miała również bardzo udany występ podczas rywalizacji o puchar w konkursie księżnej Sabaudzkiej. Każdy z 24-ech startujących oficerów pokonywał tor na dwóch koniach, a suma punktów karnych uzyskanych w obu przejazdach dzielona była na dwa i decydowała o ostatecznej lokacie. Dobrzański na "Qui Vive" nie popełnia żadnego błędu i po pierwszej serii zajmuje drugie miejsce, za Belgiem, por. Breuls. Jednak drugi przejazd, na klaczy "Mumm Extra Dry", jest dużo gorszy i ostatecznie rotmistrz zajmuje dopiero jedenastą lokatę.
Po powrocie do Polski oficerowie grupy nicejskiej wzięli udział w konkursach hippicznych w Warszawie. Rotmistrz startował w nich na kilku koniach, ale to właśnie na "Qui Vive" odniósł jedyne zwycięstwo - w konkursie noszącym nazwę "Nagrody międzynarodowej". Oprócz tego para ta podzieliła się z dwoma innymi jeźdźcami piątym miejscem w konkursie o nagrodę Nowej Wsi.
"Qui Vive" pojechał też do Londynu, gdzie jednak daleko mu było do pięknych rezultatów z Nicei. Rtm. A Królikiewicz, kolega Dobrzańskiego z drużyny, zanotował, że wałach pociągał nóżkami po przeszkodach i czesał je różnie, ale zawsze dostatecznie, by nie dojść do nagrody. Cóż, jak każda istota żywa, tak samo koń ma swoje lepsze i grosze dni.
"Qui Vive" pod rtm. Z. Dziadulskim podczas konkursów rzymskich
O ile w roku 1925 do podstawowych koni rotmistrza należały "Lump", "Mumm Extra Dry" i właśnie "Qui Vive", o tyle w roku następnym jeździ przede wszystkim na dwóch pierwszych. Gdy ekipa szykowała się do wyjazdu na Lazurowe Wybrzeże, a później na konkursy do Włoch, "Qui Vive" został przydzielony rtm. Z. Dziadulskiemu jako koń rezerwowy. Podczas zawodów w Rzymie para ta po ładnym przejeździe zajęła 9 miejsce w Championat de puissance (Konkurs siły), w którym przeszkody były wyjątkowo duże i trudne.
W tym roku wałach uległ kontuzji - nadwerężeniu ścięgna. Kuracja trwała dwa lata. W 1929 roku znów znalazł się w Nicei, jako koń przydzielony rtm. Królikiewiczowi. Ten utytułowany jeździec zdobył na nim trzynastą lokatę walcząc o Wielką Nagrodę Miasta Nicei, najważniejsze trofeum indywidualne tamtejszych zawodów.
Był to ostatni raz, kiedy "Qui Vive" wszedł do polskiej reprezentacji. Zastąpiły go inne, młodsze i może bardziej utalentowane konie. Z wierzchowcami zagranicznymi coraz trudniej mu było rywalizować, nie tylko ze względu na wiek, ale też tzw. handicapy. W ramach wyrównywania szans, za dotychczasowe wygrane w kolejnych konkursach musiał skakać przez odpowiednio podwyższone i poszerzone przeszkody. A przecież siła w kopytach już nie ta. Być może odniesione przez niego sukcesy nie należą do tych najbardziej spektakularnych, ale jednak zapewniają mu trwałe miejsce w historii polskiego sportu jeździeckiego.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz