niedziela, 21 maja 2017

III Ogólnopolski Rajd Pieszy "Major Hubal" cz.1

Najwspanialszy był krzyk żurawi. Samych ptaków próżno szukać w powietrzu, ale były, na pewno
były. Ich wysoki, jakby rozpaczliwy, krzyk powtarzał się raz po raz, gasł na chwilę i potem wybuchał znowu. Właściwie te ich nawoływania były ostre i szybkie, chwilami cięły powietrze trochę tak, jak tnie je szabla. Towarzyszyły nam, kiedy ślizgając się na błotnistej ziemi powoli zagłębialiśmy się w las. Tam gdzie 30 marca 1940 roku oddział majora Hubala stoczył zwycięską walkę z Niemcami. Ale  zacznijmy od początku. 
W miniony weekend, 13 i 14 maja, odbył się III Ogólnopolski Rajd Pieszy "Major Hubal", którego organizatorem było Wojskowe Koło PTTK, działające przy 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej. Miałam niewątpliwą przyjemność uczestniczyć w tym wydarzeniu i muszę przyznać, że było to naprawdę niesamowite przeżycie. Chociaż Hubalową tematyką zajmuję się już ładnych parę lat, właściwie nie miałam dotąd okazji zobaczyć na własne oczy miejsc, z którymi splotły się losy Hubalczyków. Taka wyprawa pozwala lepiej zrozumieć i poznać przebieg wydarzeń historycznych, a wyobraźnia nie musi już podsuwać ich widoków, bo one są, trwają, czasami niemal niezmienione przez przeszło siedemdziesiąt lat.



Plebania w Ruskim Brodzie
Na trasę wyruszamy rano, nie ma jeszcze dziewiątej. Dzień z początku nie jest pogodny, niebo wisi nisko, szare od chmur, ale na szczęście nie pada. Zaczynamy od Ruskiego Brodu. To tutaj oddział Hubala miał jednego z najbardziej oddanych współpracowników. Ksiądz Edward Ptaszyński organizował dla Hubalczyków wywiad, zbierał broń i sprzęt wojskowy. Na początku kwietnia 1940 roku, w obawie przed aresztowaniem, dołączył do Oddziału i został kapelanem, zastępując chorego księdza Ludwika Muchę. 
Do dziś można zobaczyć budynek plebanii, w którym urzędował ksiądz Ptaszyński. Niewiele się zmieniła, może tylko zniknęła pokrywająca ściany plątanina bluszczu. Gdy zatrzymałam się, żeby zrobić zdjęcie, przypomniała mi się scena z filmu "Hubal", kiedy to major w towarzystwie kilku żołnierzy odwiedza księdza Ptaszyńskiego. Panowie grają w brydża, raczą się nalewką, a w pewnym momencie duchowny wyjmuje opasłe tomisko, w którym prezentuje żołnierzom zdjęcie majora podczas skoku przez przeszkodę. Warto wiedzieć, że jest to autentyczna fotografia majora Dobrzańskiego na koniu "Tucase", wykonana podczas międzynarodowych konkursów hippicznych w Nicei, w kwietniu 1928 roku.      
Publiczna Szkoła Podstawowa im. Hubalczyków
w Ruskim Brodzie
Tuż obok, za zakrętem, znajduje się szkoła podstawowa im. Hubalczyków. Niestety, od kilku lat działalność placówki jest zawieszona - brakuje dzieci. Przykro patrzeć na pusty budynek. Szkołę uroczyście oddano do użytku w 1960 roku. Na otwarciu obecny był Melchior Wańkowicz, który zresztą bardzo zaangażował się w akcję nadania imienia szkole. Początkowo władza ludowa w ogóle nie chciała słyszeć o uhonorowaniu sanacyjnego oficera, w dodatku takiej niepopularnej broni jak kawaleria. Jednak pisarz podkreślał, że wśród żołnierzy oddziału było wielu chłopów i robotników, m.in. z Tomaszowa Mazowieckiego, i ostatecznie doprowadził do tego, że szkoła przyjęła imię Hubalczyków. Był to jeden z pierwszych pomników, wystawionych podkomendnym majora Dobrzańskiego.
Teraz droga prowadzi nas na cmentarz. Znajduje się tutaj mogiła dwóch nieznanych z imienia Hubalczyków oraz mieszkańców Huciska, którzy zginęli podczas niemieckiej pacyfikacji w dniu 11.04.1940 roku. Widać, że o oba groby ktoś dba, przynosząc kwiaty.
Pomnik zamordowanych mieszkańców Huciska
Do samego Huciska docieramy autokarem. Niestety, kapryśna pogoda ostatnich tygodni sprawiła, że las w wielu miejscach jest nie tylko nieprzejezdny, ale nawet "nieprzechodny". W dużej części jesteśmy więc zmuszeni korzystać z asfaltowych dróg i transportu kołowego. Wyglądam przez szybę i trudno mi nazwać uczucie, które mi towarzyszy. To naprawdę coś wyjątkowego - zobaczyć na własne oczy miejsca, o których dotąd tylko się czytało przy okazji historii Oddziału. Jeszcze kilka tygodni temu pisałam o świętach Wielkiejnocy, które Hubalczycy spędzili w tej wsi (można o tym przeczytać tutaj), a za chwilę sama będę stać na miejscu tych wydarzeń. Choć tak naprawdę, tamtego Huciska już nie ma. Zostało spalone podczas wspomnianej już niemieckiej pacyfikacji w drugiej dekadzie kwietnia. Pomnik upamiętniający zamordowanych mieszkańców znajduje się na uboczu, właściwie już w lesie, schowany tak, że trudno byłoby go znaleźć bez wcześniejszej wiedzy. Idziemy tam przez coraz bardziej grząską trawę, która nieprzyjemnie ciamka pod butami. Po obu stronach tej niby-ścieżki, wśród drzew, rozlewają się ciemno-bure kałuże stojącej wody. Las wydaje się zwarty i niedostępny, nic dziwnego, że Niemcy nie tylko bali się w niego zagłębiać, ale również nie mieli zbyt wielkich możliwości wjechać doń ciężkim sprzętem.
Cofamy się nieco, do samej wsi. Tutaj czeka już sołtys, który z miejsca budzi we mnie sympatyczne skojarzenie z Antkiem Boryną. Prowadzi nas teraz w miejsce, gdzie oddział Hubala starł się z Niemcami w tzw. bitwie pod Huciskiem. To chyba nazwa nieco na wyrost, biorąc pod uwagę siły zaangażowane przez obie strony - kilkudziesięciu Hubalczyków i kompania niemieckiej policji. Nie zmienia to jednak faktu, że w tamtym czasie było to największe starcie oddziałów powrześniowych z wojskami okupanta.
Pamiątkowy kamień w rzekomym miejscu
bitwy pod Huciskiem
Idziemy coraz głębiej w las, wygodny asfalt zostaje za nami. Pod stopami już teraz tylko błoto i wilgotny piach, czasami woda aż płynie w wyżłobieniach drogi. Na szczęście takich miejsc jest niewiele. Pcham się naprzód, bo jakoś nie lubię ogonów, patrzę tylko na nogi poprzednika, czy nie zapadają się za mocno w mokrą ziemię. Nagle, gdzieś z lewej strony, odezwały się żurawie. Samych ptaków próżno szukać w powietrzu, ale były, na pewno były. Ich wysoki, jakby rozpaczliwy, krzyk powtarzał się raz po raz, gasł na moment i potem wybuchał znowu. Właściwie te ich nawoływania były ostre i szybkie, chwilami cięły powietrze trochę tak, jak tnie je szabla. Towarzyszyły nam dłuższą chwilę, a potem równie nagle zamilkły. Piękne przeżycie, zwłaszcza dla takiego mieszczucha jak ja. 
Nie musimy iść długo, by zobaczyć pomnik, wystawiony na cześć polskiego zwycięstwa pod Huciskiem. Stoi przy samej drodze - kamień z płaskorzeźbami i drewniany krzyż. To tutaj następuje uroczyste otwarcie rajdu, zapalony jest też znicz. Wykuty na płycie napis myląco informuje: "Miejsce zwycięskiego boju Oddziału Hubala 30 IV 1940". W rzeczywistości jednak bitwa była przecież miesiąc wcześniej, 30 marca, a jej prawdziwe miejsce położone jest jeszcze głębiej w lesie,  jakiś kilometr dalej. Trudno powiedzieć, dlaczego pomnik postawiono akurat tutaj.  Może chodziło o bliskość drogi i lepszą jego dostępność dla turystów?
Za chwilę ruszamy dalej. Znów gęsiego, za sołtysem. Droga wcale nie lepsza, dodatkowo na jakimś krzaczku szeroko rozdzieram rajstopy. A co mi tam, w końcu to rajd, a nie rewia mody. Wreszcie wynurzamy się spomiędzy drzew. Stoimy teraz jakby na piaszczystym wale, który jest niedokończoną, jeszcze przedwojenną drogą Skłoby - Hucisko. Po obu jej stronach pną się w górę drzewa, ale znacznie, znacznie młodsze. W marcu 1940 roku w ogóle ich tu nie było. Na prawo, na skraju starego lasu swoje stanowiska zajęli ukryci Hubalczycy. Przed sobą, zupełnie na wprost mamy wzgórze, z którego schodziła niemiecka tyraliera. Po lewej, w dole, z trudem możemy wypatrzeć ukryty wśród pni drewniany krzyż. Stoi w wodzie, nie sposób do niego podjeść bliżej jak na kilka metrów. Postawiono go w miejscu, gdzie pod cienką warstwą piasku znaleziono po bitwie ciała dwóch polskich żołnierzy. Prawdopodobnie była to obsługa ckmu, która zginęła od wybuchu granatem. 
Opis zwycięskiej dla Polaków walki znaleźć można w dzienniku bojowym oddziału, prowadzonym przez pchor. H. Ossowskiego "Dołęgę". Niestety, tekst w wielu miejscach jest uszkodzony i niemożliwy do odczytania: [O 9].30 I. pluton pod d-ctwem plut. Kisielewskiego … [Niemc]ów i rozpoczyna ogień, po chwili, drugi … strzelany i odpowiada ogniem. … przyjeżdża goniec z patrolu konnego wysłan[y w] kierunku południowo-wschodniego meldując, że [na] skraju lasu przy szosie idącej ze wsi Skłoby st[oją] samochody ż[andarmerii]… … nie są ubezpieczone. …. rozkaz udania się tam i [zniszczenia] [sam]ochodów. [...] Na linii słychać pojedyncze strzały i serie niemieckich r.k.m. – Pierwszy pluton posuwa się naprzód dążąc do zwarcia, niemcy naprzód idą niechętnie. Drugi pluton … się w lesie do którego npl. wcale nie wchodzi …. O 11 słychać kilka wybuchów … a po chwili widać dym z palących [się samochodów]. [...] Wraca kawaleria. Natarli szczęśliwie, granatami zniszczyli 4 samochody, zastrzelili kilku oficerów młodszych i pułkownika, który  już w czasie akcji na szosie przyjechał, i zabili sporo uciekających w popłochu niemców. Nieco dalej dziennik określa straty niemieckie na około czterdziestu zabitych i kilkunastu rannych. W wydanym w kilka dni po bitwie komunikacie, mowa jest już o około 50 zabitych i ponad 100 rannych. Sami Hubalczycy stracili kilku zabitych i rannych.
Z miejsca walki idziemy tą samą drogą, którą przyszli Niemcy. Mijamy też miejsce, gdzie stały zniszczone później samochody, by wreszcie dotrzeć do Skłobów. W odwecie za porażkę, hitlerowcy brutalnie spacyfikowali wieś. 11.04.1940 wygnali wszystkie kobiety i dzieci z domów, spalili niemal wszystkie zabudowania, a 246 mężczyzn rozstrzelali. Świadkiem tamtych strasznych wydarzeń była figura świętej Barbary, która do dziś stoi przed wiejskim sklepem. 
Cmentarz w Lesie Rzucowskim, na którym spoczywają
pomordowani mieszkańcy Skłobów.

Ze Skłobów ruszamy do Chlewisk, gdzie czeka nas posiłek regeneracyjny. Zwiedzamy również miejscowe Muzeum Hutnictwa i Przemysły Maszynowego oraz przepiękny Pałac Odrowążów, funkcjonujący dziś jako luksusowy kompleks hotelowy. Wędrówkę kończymy w Lesie Rzucowskim, gdzie Niemcy rozstrzelali i zakopali wspomnianych już 246 mieszkańców Skłobów. W miejscu tym znajduje się dzisiaj cmentarz i pomnik z przejmującym napisem: "Wciąż oskarżamy dając świadectwo prawdzie".  Pamięci pomordowanych strzegą dwa potężne kamienne znicze. Do kwiatów i lampek złożonych u ich stóp dokładamy swój znicz, a po chwili zadumy oddalamy się do autokaru, którym wrócimy do ośrodka. 
Tutaj mamy przyjemność uczestniczyć w spotkaniu z Jackiem Lombarskim, radomskim dziennikarzem, od lat zajmującym się Hubalową tematyką. Kilka lat temu na rynku ukazała się jego książka "Major Hubal. Legendy i mity", w której rozprawia się z wieloma nieprawdziwymi obrazami majora Dobrzańskiego, jakie funkcjonują w powszechnej świadomości. Niestety, ze względu na niski nakład, pozycja ta jest już właściwie niedostępna dla przeciętnego czytelnika. Tym ciekawsze było więc spotkanie z jej autorem, który w czasie pogadanki "Kreowanie wizerunku majora Dobrzańskiego-Hubala" poruszył wiele wątków ze swojej książki. Niestety, wiele mitów i legend na temat Majora ma się dobrze, mimo kolejnych pozycji na jego temat, jakie ukazują się na rynku wydawniczym. 
Dzień kończy się ogniskiem i wspólnym śpiewaniem "Hubalowej Legendy", utworu napisanego przez Kazimierza Szymańskiego i Cezarego Jawoszka, którzy również uczestniczą w rajdzie. 
Dokończenie nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz