poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Hubalowy Dyngus - rekordzista skoku

"Dyngus" pod ppłk. Karólem Rómmlem pokonuje 198 cm,
ustanawiając nowy rekord Polski. Warszawa, 31 V 1939 r.

Dziś Lany Poniedziałek, nie może więc zabraknąć wpisu o "Dyngusie". To wdzięczne imię nosił skarogniady wałach, który pod koniec września 1939 roku, razem ze stawką doborowych koni ze stadniny kozienickiej, trafił do oddziału majora Dobrzańskiego.  "Dyngus" został kawaleryjskim koniem właściwie przez przypadek. Zanim jednak do tego doszło był znany miłośnikom jeździectwa jako doskonały koń sportowy, mistrz Polski a nawet rekordzista skoku na wysokość. 

Urodził się w 1931 roku w stadzie Karola Skarbka i był synem cenionego reproduktora, ogiera "Huszar II". Według periodyku "Jeździec i Hodowca", ojciec "Dyngusa" był to Wybitny zwycięzca poważnych nagród na torach austriacko-węgierskich [...] przedstawia ideał harmonii o krótkim, silnym krzyżu, wspaniałych łopatkach - zad może zbyt zaokrąglony - tryska po prostu życiem, energią i męskością [...]. Trudno wskazać dokładnie, kiedy "Dyngus" przeszedł na własność podpułkownika Karola Rómmla, jednego z najbardziej znanych polskich jeźdźców. Dość wspomnieć, że już w 1937 roku para ta wspólnie zdobył tytuł mistrza Polski w skokach przez przeszkody.
W początku 1939 roku wciąż obowiązywał rekord skoku na wysokość, ustanowiony przez por. Pawła Nerlich-Dąbskiego pięć lat wcześniej. Na koniu "Poluś" pokonał on wówczas 195 cm. Podejmowane w kolejnych latach próby pobicia rekordu kończyły się niepowodzeniem. W 1937 roku swoich sił w tej konkurencji próbował sam Rómmel, jednak i on nie zdołał zdetronizować Nerlich-Dąbskiego.
Pułkownik zdecydował się zaatakować rekord ponownie podczas XII Międzynarodowych Konkursów Hippicznych w Warszawie, rozgrywanych na malowniczym torze łazienkowskim. Próbę przewidziano na 31 maja 1939 roku, w siódmym dniu konkursów. Rómmel i jego "Dyngus" byli jedyną parą zgłoszoną do tej konkurencji. 
Próba od początku budziła wielkie emocje. Na środek toru ze swojej loży wyszło jury: generał dywizji Juliusz Rómmel, generał brygady Piotr Skuratowisz, Janusz książę Radziwiłł oraz rotmistrz Leon Kon. Regulamin pozwalał jeźdźcowi oddać trzy skoki właściwe oraz jeden próbny. 
Na początek, dla rozprężenia konia, pułkownik kazał ustawić przeszkodę na wysokość 180 cm, jednak "Dyngus" strącił drągi. Mimo to Rómmel kontynuował próbę pobicia rekordu. Przeszkodę podwyższoną na wysokość aż 198 cm.
Pierwszy skok, z bardzo długiego najazdu okazał się niepowodzeniem - wałach uderzył w drągi przednimi nogami i zwalił przeszkodę. Drugi najazd był już zdecydowanie krótszy i w wolniejszym tempie, w efekcie czego koń wpadł w przeszkodę klatką piersiową, demolując trzy drągi. Przez widownię przechodzi szmer zawodu - "nic z tego nie będzie".
A jednak! Rómmel najechał po raz trzeci, tym razem wybierając długość najazdu pośrednią pomiędzy dwoma poprzednimi. Chwila ogromnego napięcia i skok! Jakby poderwał jeździec w górę konia i przeciągnął go nad przeszkodą. Idealne, niedoścignione wprost zgranie się człowieka i konia [...] - napisał jeden z warszawskich dzienników. Udało się! Wśród burzy oklasków pułkownik triumfalnie objechał stadion. Za ustanowienie nowego rekordu otrzymał 500 zł i żeton pamiątkowy.  
 
Już kilka miesięcy później, w tragicznym wrześniu 1939 roku, "Dyngus" znalazł się wśród koni ewakuowanych ze stadniny kozienickiej. Zwierzęta miały podobno dotrzeć aż za Bug, jednak koniec miesiąca zastał je, wycieńczone długimi marszami, w majątku Podzamcze niedaleko Maciejowic. Stamtąd też miały zostać wywiezione w głąb Rzeszy, przedtem jednak wiadomość o ewakuowanej stadninie dotarła do majora Henryka Dobrzańskiego. Przyszły Hubal w okolice Maciejowic dotarł 30 września i szukał najdogodniejszego miejsca do przeprawy przez Wisłę. Czas naglił go, jednak kiedy hrabia Zamojski poinformował go o koniach znajdujących się w jego majątku, nie wahał się zbyt długo. [...] błyskawicznie zorganizował ekspedycję, na której czele stanął sam, i jeszcze tegoż wieczoru wyruszył po zdobycz. Ponieważ wchodziły w grę konie, do których major przywiązywał wielką wagę, około połowy oddziału z bronią maszynową znalazło się w tej ekspedycji. Wrócili późnym wieczorem bez większych przygód ze zdobyczą. Po oddaniu paru serii Niemcy rozpierzchli się, nasi zaś zabrali się do drogocennego skarbu. Były to wprost fantastyczne rumaki.  - wspominał Józef Alicki.
Tą drogą w oddziale znalazł się nie tylko "Dyngus", ale również klacz "Irena", należąca do Rómmla, oraz dwa wałachy marszałka Rydza-Śmigłego: "Grom" i dzianet "Hetmański". Niestety, cenną zdobyczą Hubalczycy nie nacieszyli się zbyt długo. Miesiąc później, 2 XI 1939 w starciu pod Cisownikiem Niemcy przejęli niemal wszystkie konie oddziału, w tym skarogniadego "Dyngusa". Dalsze losy polskiego rekordzisty skoku nie są znane.


Bibliografia:
Alicki J., Wspomnienia żołnierza z oddziału majora "Hubala", "Wojskowy Przegląd Historyczny", nr 3, 1987. 
Popiel Paweł, Stado w Jacentowie, "Jeździec i Hodowca", nr 9 z nd. 01.03.1923, s. 70-71.
Pruski W., Dzieje konkursów hippicznych w Polsce, Warszawa 1982.
[b.a.], Zawody konne w Łazienkach, "Kurier Warszawski", nr 149 z dn. 01.06.1939, s. 7.

2 komentarze:

  1. Pewnie pod zmienionymi nazwami , tym co udało się przeżyć wojnę funkcjonowały za żelazną kurtyną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie ma Pani rację. Ciekawe, czy Niemcy w ogóle wiedzieli, jakie konie udało im się odebrać Hubalowi?

      Usuń